copyright © https://karols.pl 2024
Istnieje pewien projekt – zabieg, który może odmienić życie. Zgłasza się do niego [a może zostaje zgłoszony?] Larsen. Cel jest prosty: osiągnięcie spokoju i szeroko rozumianego szczęścia. Operacji[?] ma dokonać Pan Spolik, ktoś w rodzaju doktora [czy tylko naukowca-eksperymentatora?]. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem [a może właśnie idzie?]...
„Każde nieszczęście to najpierw hipoteza” [s. 34].
Jak widzicie choćby po powyższym, lakonicznym wstępie, wiele w „Nowej kolonii” niewiadomych. Świat ograniczony jest właściwie do „bąbla”, w którym przebywa Larsen i do niedookreślonych przestrzeni, w których funkcjonują inne postaci. Sprawy nie ułatwia całkowite pominięcie czasu akcji – nie znamy roku, w którym rozpoczyna się zabieg, ani nie wiemy, ile czasu zajmuje jego przeprowadzenie i rekonwalescencja[?].
Równie trudno powiedzieć coś o samych postaciach – z dramatu można jedynie wywnioskować ich role społeczne, miejsce w hierarchii i wzajemne relacje interpersonalne czy relacje władzy.
Wiedza o świecie z czasem się rozszerza, by w okolicach dwusetnej strony skumulować się na tyle, by móc zrozumieć [a może jedynie przypuszczać] coś więcej, np. poznać ukryte intencje, czy celowość całego zabiegu.
DIALOGI
Sprawy nie ułatwiają dialogi, które są bardzo oszczędne [nigdy nie wychodzą poza jeden wers]. Postaci rozmijają się w nich, by tylko od czasu do czasu znaleźć wspólny język. Ktoś coś od kogoś chce, ale czego – tego dokładnie nigdy nie wiadomo.
Bo choć wszyscy tutaj mówią w języku zrozumiałym dla nas i prawdopodobnie dla siebie nawzajem, o tyle zdaje się, jakby słowa posiadały inne znaczenia, a przekaz miejscami mógł być zakodowany. Dochodzi raczej do komunikowania niż do komunikacji.
O CO CHODZI?
Gdybym miał powiedzieć o czym „Nowa kolonia” jest, powiedziałbym, że przede wszystkim o władzy rozpatrywanej przez pryzmat instytucji totalnych, a także o goffmanowskim człowieku, któremu nie pozostaje nic innego, jak odgrywać role w teatrze życia codziennego. A może Grzegorz Wróblewski serwuje nam dramat o lobotomii, z czasów, gdy uznawano ją za coś dobrego? A być może to wszystko jedynie moje nadinterpretacje i nietrafione przypuszczenia? Nie wiem.
ROZMYCIE
Tak niedookreślony charakter „Nowej kolonii” to zarazem jej najmocniejsza, jak i najsłabsza strona. Z jednej strony, dramat pozostawia ogromne pole do interpretacji, która, siłą rzeczy – ze względu na język, poszlaki i domysły – będzie wyjaśniania przez konkretne preferencje Czytelniczki czy Czytelnika. Jak widzicie, dla mnie, socjologa z pasji i wykształcenia, sztuka Wróblewskiego, jest właśnie tym: opowieścią zatopioną w teoriach socjologicznych. Ktoś inny dostrzec tu może głębie psychologiczne [psychoanalizę?], a jeszcze ktoś inny stwierdzi, że to pomieszanie z poplątaniem Witkacego z Ionesco z Pinterem i z Beckettem [i z tym, kto tam się jeszcze w myślach nawinie]. Ale jest też i ta wspomniana najsłabsza strona: można równie dobrze powiedzieć, że to przekombinowana i przegadana sztuka, która – gdyby nie stroniła od precyzji – zamknęła by się nie w blisko trzystu stronach, a w trzydziestu.
PODSUMOWUJĄC
Niech to podsumowanie będzie lakoniczne niczym poszczególne wypowiedzi postaci dramatu Grzegorza Wróblewskiego i niech zamknie się w jednym zdaniu – a więc... „Nowa kolonia” to niejasny, trudny w odbiorze, ale i bogaty w interpretacje dramat, w którym można doszukiwać się zarówno głębi, jak i całkowicie je przegapić.
Karol Skrzypek
Grzegorz Wróblewski Nowa kolonia – http://www.wforma.eu/41,nowa-kolonia.html