copyright © ArtPapier 2014
(http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=191&artykul=4126&kat=1)
Najnowszy tomik wierszy Tomasza Hrynacza „Przedmowa do 5 smaków” przynosi nowe wątki, choć konsekwentnie kontynuuje te, z których poezja autora słynie, tym samym wciąż wpisując ją w krąg rozważań metafizycznych. W większości są to krótkie wierszowe rozprawki, które usiłują udźwignąć egzystencjalną wagę spraw czasu, języka i człowieka: tematy ważkie dla (pozornie) nieważkiej materii, jaką w rękach poety jest słowo. A wśród tego, wydawać by się mogło, realizacja metafory smaku, sztuki jedzenia – zapowiadanej w zasadzie już na okładce tomu, a wspomnianej w posłowiu Piotra Michałowskiego. Piszę „wydawać”, gdyż „skojarzenie twórczości artystycznej z jedzeniem” jest w tym przypadku raczej nikłe. I niknie pośród „ciężaru” wymienionych wyżej zagadnień. Nie znajdziemy tutaj intensywnej synestezyjności z „Prędkiej przędzy” (2010), a jedynie (albo aż) pewne sygnały skojarzeń związanych z etyką smaku. I trudno odpowiedzieć sobie na pytanie: czemu ma (jeśli w ogóle „ma”) służyć ta gra?
Na początku był poeta
„To nie jest pieśń / dla nikogo / Nie będzie śpiewana / niczyim uszom / prócz moim” („Samotna pieśń”) – czytamy w pierwszym liryku Hrynacza. Tytułowe osamotnienie tekstu/pieśni, która przecież jest efektem poetyckiej pracy autora, nie jest samotnością totalną, bo staje się paradoksalnie przestrzenią wspólną – łączącą poetę i jego tekst. Prawdziwie odosobniony pozostaje ich komunikat/sens, zamknięty pomiędzy (kreowanym czy też nie) egotyzmem artysty – poety i jego l'art pour l'art – a mimo wszystko wyczuwalną potrzebą jakiegoś „ty”. Owa relacyjność podmiotu była silnym akcentem we wcześniejszym tomiku Hrynacza „Praski raj” (2009). Przybierała tam kształt prywatnego mitu, niespełnionego snu o potrzebie bliskości: „Budzą się sny, potem / pościele i pokoje. Budzimy się i my: / w dzień bez nazwy i daty. / Tak długo czekałem / na sen o tobie, a sam / stałem się snem, / zjawą niemą, / jakby ze starego filmu, tytułu / którego nie jestem w stanie / wymienić, jak nie jestem / w stanie wymienić z tobą / pocałunku / [...] Słońce tego nie dostrzegło, / rzuciło cień” („Mit”, „Praski raj” 2009). W „Przedmowie...” również mamy z nią do czynienia, jednak w tym przypadku „ja”–„ty” staje się budowaną na antytezie opozycją: raczej antagonizmem aniżeli wymianą, dialogiem. Stąd, gdzieniegdzie (czemu warto by przyjrzeć się bliżej) ujawniają się w twórczości poety obrazy konotujące przeciwstawne znaczenia i opierające się na dialektyce „męskie”/„żeńskie”, takie jak: stałość i ruch, znak i sens. Wcześniejsza strata, brak wzajemnego porozumienia w „Przedmowie...” ulega wzmocnieniu i prowadzi „ja” do wycofania się w głąb siebie, a także do zagubienia „komunikacyjnych” właściwości poetyckiego słowa. Introwertyczny charakter przestrzeni tekstu, użycie pytań retorycznych tworzą wrażenie zamkniętego monologu, któremu czytelnik/czytelniczka niekoniecznie są potrzebni.
Melancholia i niesmak
Melancholia w wierszach poety nie jest niczym zaskakującym. Pojawia się w licznych aluzjach do figury czarnego słońca, światła i cienia. Wynika zawsze z tej samej klęski wiary w możliwość bezpośredniego kontaktu ze światem. Wynika z upadku języka. Rozpad, przedstawiany często jako nagły podmuch wiatru, w przerzutniach wiersza rozprasza, rozmywa szyk zdania: „Wyniosła ponad inne piosenki, / nic tak nie rządzi samo jak wiatr” („Piosenka upiornej żałoby”). Tam, gdzie poetycki opis kapituluje wobec znikania, zamierania, żałoby i śmierci, Hrynacz usiłuje jednak poruszyć zmysły odbiorcy: „Kto by pomyślał, / że znikanie pozostawi tym / razem taki niesmak” („Igliwie”). Nietrudno w konstruowaniu alegorii smaku u Hrynacza doszukać się aluzji wobec „Potęgi smaku” Zbigniewa Herberta. U Herberta to synonim etyki i moralności związanej z platońskim rozumieniem prawdy, dobra i piękna, dla której potęga smaku jest oznaką „wyprostowanej” duszy. Hrynacz w swej poezji czyni smak częścią fizjologii życia, a więc również śmierci. Wymienia przy tym jej podstawowe składniki: „słodki”/„gorzki”/ „kwaśny”/„cierpki”, przy których cała reszta egzystencjalnych doznań jest tylko ich wysublimowaną kombinacją: „Słodko, bo pragnie. / Gorzko, kiedy okaże się, że nie. / Kwaśno, bo odnajduję tylko w pamięci. / Cierpko, kiedy tak musi być. / Głód życia wykupuje/nam śmierć” („Przedmowa do pięciu smaków”). Każdy ze smaków wchodzi w skład melancholijnego procesu przemijania, w którym przymiotniki konotują następujące czasowniki: pragnienie, odrzucenie, wspomnienie, pogodzenie. I każdy z nich, w jakiś sposób, wartościuje to cierpienie. Ostatnim, piątym smakiem, na którego brak zwraca uwagę także Michałowski, jest to, co po nim pozostaje: czyli wspomniany „niesmak”. Inaczej mówiąc, zapach śmierci wzmagającej głód życia.
Metafizykę w poezji Hrynacza symbolizuje koło. A ściślej odtwarzanie upadku. Jednak obok opisanego powyżej rozbicia materii w jego poezji funkcjonuje również sfera trwałej duchowości. Wyznacza ją chrześcijańska triada: wiary, nadziei i miłości: „Mieć przywiązanie do miejsc, które / nie chcą nas przyjąć. / Mieć wiarę, że niegdyś na skraju pól / ujrzysz niebo z monogramem gryzącego słońca. / Mieć nadzieję, że skoro zaniemówiłeś w ostatnim czasie, to bezruch wody odnajdzie twój cień („Po trzykroć”). Funkcjonuje, ale nie jest dostępna dla podmiotu, który usiłuje odczarować ten stan za pomocą powtórzeń. „Mieć” oznacza i podkreśla tutaj brak wymienionych wartości. Ich swoisty niedobór. Z kolei symbolika liczby trzy: mnożenie, dzielenie, wyliczenie charakterystyczne dla konstrukcji i treści poszczególnych wierszy wybrzmiewa jak echo śmierci obecnej w poprzednich tomikach: „Cała przestrzeń zamknięta. Śmierć / troi się. / Czy to koniec? / Czy tak koniec wieńczy dzieło / przypadku?” („Krótki wiersz o pojednaniu”, „Praski raj” 2009). Apokaliptyczny klimat, wrażenie rozpadu podmiotu i świata prowokują poetę do jeszcze jednego, zasadniczego pytania: „Ale czy / w powtórzeniach jest sens?” („A wiara niech dopełni resztę”).
Biel, cień i ogień
Indywidualna historia, prywatny koniec u Hrynacza przypomina mała apokalipsę. Poeta konsekwentnie używa uniwersalnych symboli przemijania i kresu. Jak w „Baśni zimowej” Ryszarda Przybylskiego tworzy kronikę odartej ze złudzeń, cielesno-duchowej degradacji. „Oto niespełnione poranki / zamknięte w kapsule / przedwiośnia. (...) Co stanowi o naszej słabości? / Odnóża spuchniętych dni, klisza / litej mgły i chłód, co nie ma końca? (...) U wrót miasta zalega / śnieg pozostawiając miękkie / ślady, które nas nie rozpoznają” („Kronika pozimowych poranków”) – ślady (nie)obecności przykryte z czasem przez śnieg (patrz: „Kochany, co chcesz wiedzieć o tych śladach?”). Jedyne, co po nich pozostaje, to dojmujące uczucie chłodu i pustki, redukującej przestrzeń i podmiot do minimum. Stąd biała jest również „[...] lista imion / i niewiadomych twarzy. Gdzie się zaczyna, / a gdzie kończy oczekiwanie?” („Uwagi”). Brak nazwy, brak miejsca prowadzą do niezaspokojonego pragnienia zadomowienia. Poezja oddaje stan niepokoju podmiotu w nierównościach wersów, w porozrzucanych zdaniach, wtrąceniach i przemilczeniach. Odzwierciedla powolny rytm wygasania tekstu. Białe miejsca w wierszach Hrynacza to te, w których najintensywniej funkcjonuje melancholia, jednocześnie będąca źródłem martwej za życia egzystencji: „W końcu umarły / znajdzie swoje / miejsce. / Nie będzie wiecznym / cieniem, melodią niechcianego końca” („Tubylec”). W tym kontekście symbolika cienia nabiera co najmniej dwuznacznych konotacji. Pierwsze znaczenie wydaje się oczywiste: przypomina o (przemijającym) istnieniu: „Jesteś jak noc / naśladująca śmierć cichą” („Krążenie”), drugie odsyła do znaku i obrazu, „ja” i jego przedstawienia czy też raczej do funkcjonującego pomiędzy nimi rozdźwięku: „Tak, to może być twój Cień. Niebezpieczny / element w treści życia” („Uwagi”). Do lęku poety przed nietrwałością sensu/tekstu, ulegającemu spopieleniu jak martwe ciało: „Pierwsza linijka / rozwiana, następne drżą. [...] / Wydał ją ogień, rozsławił / popiół” („Samotna pieśń”).
Początek na koniec
W „Przedmowie do 5 smaków” jesteśmy ciągle u początków cyklicznej apokalipsy. To trochę tak, jakby każdy ze smaków miał dopiero nadejść, a w zamian za to podsuwa się nam zapach śmierci. Jej wszechobecność w poezji Hrynacza dobitnie uzmysławia czytelnikowi/czytelniczce brak wyjścia i śmiertelny potrzask, w którym znajdujemy się wszyscy. Śmierć odbiera życiu smak? Czy może odwrotnie – nadaje? Na tej ambiwalencji zdaje się wyrastać uczucie niespełnienia i niedosytu. Traumy, która (biorąc pod uwagę poprzednie wydania tomów) w końcu zaczyna ciążyć. Śmierć (mówienie i milczenie o niej) staje się pewnego rodzaju natręctwem. Motywy powtarzające się w twórczości Hrynacza to poetycka kontynuacja/konsekwencja światopoglądu, który warto docenić. Jednak ich częstotliwość na pewnym etapie zaczyna męczyć. Niemniej, największą zaletą wierszy są metapoetyckie i metatekstualne implikacje, które odsłaniają mechanizmy rozkładu, wikłania się podmiotu w język. Stylizacje biblijne (pieśni żałobne, religijne, frazy przypominające modlitwę) powodują efekt dramatyzmu, akcentują bezradność poezji wobec (wewnętrznego i zewnętrznego) rozbicia rzeczywistości.
Wszak nie chodzi o to, żeby wszystko rozumieć. Tak jak nie o to, żeby nieustannie zaskakiwać czytelniczą publiczność. Może taki był/jest zamysł poety? A dziwny kolaż z lodów na wafelku i białej kartki miał nam (czytelnikom, krytykom) przypomnieć, że nic nikomu nie jest po prostu podane? Zaś poezji wyznaczyć rolę osobliwej sztuki performance’u, zawieszającej oczekiwania wobec odbioru czy też odbiór w ogóle.
Marzena Boniecka
Tomasz Hrynacz Przedmowa do 5 smaków – http://www.wforma.eu/przedmowa-do-5-smakow.html