copyright © www.latarnia-morska.eu 2015
W powojennej publicystyce polskiej mamy sporo książek analizujących Polskę i polskość. Przypomnę chociażby mistrzów tematu: Kazimierz Koźniewski, Mielchior Wańkowicz, Zbigniew Załuski... No i chyba Mrożka warto by przywołać. Ale to stare czasy... Michał Tabaczyński (rocznik 1976) postanowił poniekąd wejść do podobnej rzeki. Choć woda tu już zupełnie inna, horror czasu nie tak dramatyczny, a okoliczności mniejszego kalibru. Aczkolwiek podziwiam go, bo „polskość” mało kogo dzisiaj obchodzi. No, może kilku oszołomów, ale ich z kolei nie obchodzi nic innego, przez co skądinąd obiektywny temat staje się zbyt subiektywny i opisywany „pod tezę”.
A więc trzeba brać pod uwagę całą tę nową biocenozę, w jakiej Tabaczyński dorastał. Inne klimaty. Inne dylematy. I chwała Bogu, bo po co powtarzać wątki zapisane przez dziadków i ojców. Zwłaszcza teraz, gdy nowa Polska oddycha nowym powietrzem. Nie tak dramatycznym, ale cudownie nonsensownym i zadymionym toksynami.
Ta książka składa się z wielu krótkich rozdzialików. W każdym jakieś wspomnienie, jakaś okoliczność, jakiś paradoks... – takie puzzle polskie, które autor układa z własnego doświadczenia i pamięci. Czasami są to drobiażdżki, ale zgodnie z zasadą pars pro toto – wymowne. Tak czy owak polska „mentalność kulturowa” Tabaczyńskiego na pewno staje się tutaj istotnym tworzywem.
Tomasz Różycki zachwala tę książkę w taki sposób: Oto przewodnik po najnormalniejszej, najbardziej znanej i najzwyklejszej krainie, której egzotyka wciąż jest godna opowieści. Przewodnik po „cywilizacji” polskiej, w której „nic nie jest tym, czym jest”. Idąc za owymi zdaniami w kierunku dzieciństwa, mijamy po kolei znaki i ślady, czasem błazeńskie maski, czasem maski pośmiertne. Mitografia kieszonkowa, prywatna „kuchnia polska”, w której język smakuje gorzko i wyraźnie. Podpisuję się po tą konstatacją.
Celna diagnoza! Tabaczyński wmyśla się w Polskę w konwencji, która naszemu patriotyzmowi jest obca. Unika patosu, unika sztampowej ideologii, przetrawia polskość prywatnością uniezależnioną od zastanych matryc. To główna siła tej książki i jej oryginalność.
Czy polskość można „sprywatyzować”? To właśnie literatura uczyła nas dystansu do stada. Proszę sobie przypomnieć chociażby Gombrowicza. Ja do dzisiaj mam w sobie pojedynek Miętusa z Syfonem i żwawo ignoruję pojedynek PiS-u z Platformą. Kryzys ideologii wielu z nas dał się we znaki. Polskość warto hodować głęboko w sobie – „sprywatyzowana” jest prawdziwą wolnością.
Zacytuję teraz na chybił trafił taki oto fragmencik: Polski Bałtyk nam to wszystko dał. Teraz jeszcze daje nam ekscytację z gatunku tych loteryjnych: jak (jakim cudem) trafić na te kilka dni słonecznej pogody w lipcu. Jakim sprytnym systemem się posłużyć. Jakim długoterminowym prognozom pogody zawierzyć. Jak wydrzeć polskiemu Bałtykowi tajemnicę dobrej pogody, której nam tak oszczędza. Nie wiadomo. I pewnie nikt poza nami nie próbuje. Wszyscy inni mieszkańcy bałtyckich wybrzeży dawno już dali sobie spokój. Dali sobie spokój i wymieniali kapryśne, bałtyckie lata na nudną przewidywalność Bałkanów, Śródziemnomorza, Afryki Północnej, Południowej Azji i tak dalej – w zależności od dochodów i upodobań. Ale nie my. Nie po to w końcu mieliśmy Polskę od morza do morza, nie po to te woje księcia Bolesława śpiewali o skarbach, które łowią w oceanie i nie odstraszał ich szum złowrogi morskiej fali, nie po to żołnierze w środku zimy ubrani w długie szynele włazili po kolei do lodowatej wody zamoczyć polską flagę w falach – nie po to były te wszystkie starania, żebyśmy teraz wakacje spędzali na wygnaniu.
No więc? No więc luzik! Tabaczyński zdejmuje koturny, słucki pas, kontusz i karabela mu nie w głowie, bo w gotowcach historycznych i aksjologicznych dostrzega tromtadrację i „coś na wyrost”. Tabaczyński domaga się prostoty oraz reakcji naturalnych i zwyczajnych.
Czy można swoją „obywatelskość” wyrażać inaczej? Czy można fotografie naszych uniesień robić bez photoshopa? O to właśnie chodzi Tabaczyńskiemu. Pozostaje więc kwestia mitologii. Mitologii, która dawniej opowiadała świat, lecz teraz coraz mocniej go racjonalizujemy.
Pod koniec książki bardzo ważne memento: Wszystkim się wydaje i wszyscy popadają w obłęd. To Polska, Polska, której zresztą nie ma, to ona doprowadziła Polaków do szaleństwa. Polacy chorują na Polskę, a ci, którzy nie chorują na nią, chorują przez nią. Dalsze narodowe dzieje potwierdzają tę tezę. Świrski bawi się prze chwilę w wojnę, bawi się w obławę i ucieczkę, bawi się w tym karnawale przez chwilę, ten nasz arcypolski król karnawału, Aż potem na strychu wiejskiej chaty sam się detronizuje…
Książka mnoży się od szczegółów i komentarzy. Nie sposób jej streszczać rozdzialik po rozdzialiku. Ale czyta się z pasją. Oczywiście pod jednym warunkiem: że problematyka losu zbiorowego leży nam na wątrobie. Że interesuje nas „dekalog narodowy” i pojmujemy, że to ważna książka o Polsce. Gdybym usłyszał niełaskawy szmer Waszej lektury, to też uznam sprawę za wygraną.
Leszek Żuliński
Michał Tabaczyński Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane – http://www.wforma.eu/legendy-ludu-polskiego-eseje-ojczyzniane.html