"Rozmowa z Pawłem Laufrem", http://niedoczytania.pl, 27.03.2009
copyright © Niedoczytania 2009
Leszek Onak: Jak natrafiłeś na tekst Berezina Buty Mesjasza. Traktat o podniesieniu rzeczy zdegradowanej? Co Cię w nim zafascynowało, że postanowiłeś go przetłumaczyć?
Paweł Laufer: Przypadek. Tak trafiłem na Buty Mesjasza. Całkiem przypadkiem. Trafiłem na wzmiankę o Berezinie i jego traktacie, cytował go baron Gotfryd von Waldenbaum w swej książce Sto dni Proroka. Rzecz zaintrygowała mnie do tego stopnia, że rozpocząłem trwające prawie dziesięć lat poszukiwania nigdy nie upublicznionego oryginału. Po tym aperitifie, jaki zaserwował mi pan Waldenbaum chciałem więcej. Ale nie ukrywam, że podnieciła mnie sam sytuacja poszukiwania jako takiego, zabawa w detektywa-kwerendenta, to uczucie uczestnictwa w ważnym przedsięwzięciu, w tajnym przedsięwzięciu, któremu przyświeca jakaś wyższa racja, elitarna, ratowania, czy wyrywania z objęć niebytu zaginionego tekstu autorstwa niedoszłego rosyjskiego mnicha.
Duże znaczenie miała też dla mnie sprawa bardziej przyziemna, nie mniej stymulująca. Berezin tworzył w Lublinie, do tego w kamienicy w której teraz mieszkam.
Co mnie zafascynowało? Pryzmat, poprzez który Berezin pozwolił mi zobaczyć to w czym wydawało się, że już nic więcej zobaczyć się nie da – rzeczywistość, codzienność i jej sprawy pomniejsze, w nowym wymiarze. To była moja prywatna rewolucja, przewartościowanie odbioru widzenia rzeczy zupełne. Pomyślałem, że nie może mu to ujść płazem. Niech i inni zjedzą to ciastko. Przetłumaczyłem i opracowałem rękopis, niedługo nastąpi wydanie.
Kim był Berezin, możesz coś o nim powiedzieć? Gdzie żył? Co robił? Jak jego życie potoczyło się, że trafił do Lublina i opisał kamienicę, w której teraz mieszkasz. Chcę się dowiedzieć co takiego Cię w nim ujęło, że, jak sam wspomniałeś, przez dziesięć lat poszukiwałeś jego tekstu? Powiedz gdzie szukałeś i jak w końcu na niego trafiłeś?
Na temat Berezina niewiele wiadomo, właściwie jedynym źródłem, które cokolwiek mówi o jego życiu, są strzępy informacji ocalone przez barona Waldenbauma we wspomnianej książce Sto dni Proroka. Wiemy na pewno, że Berezin urodził się w Babajewie, w północno-zachodniej Rosji, gdzieś na początku XX w. (1910-1913?). Tam spędził dzieciństwo i młodość. Był jedynakiem. Jego ojciec pracował jako dróżnik, matka zajmowała się niewielkim gospodarstwem. Wiemy też, że jako młodzieniec wstąpił na rok do seminarium Aleksandra Newskiego w Sankt-Petersburgu. Nie podając żadnych szczegółów Waldenbaum wspomina o dłuższym pobycie Berezina we Francji, w Papignon, następnie w Lublinie (do 1942 roku), gdzie pisze traktat. Z oszczędnych wzmianek Wandelbauma dowiadujemy się o rekonwalescencji Berezina w sanatorium przeciwgruźliczym niedaleko Poznania. Ten właśnie moment, był najprawdopodobniej okazją do spotkania Berezina z Wandelbaumem, poznańskim bibliofilem, który zainteresował się twórczością Berezina. Wandelbaum (na szczęście) zaproponował Berezinowi druk traktatu. Berezin nie doczekał tego momentu, bo umarł dość młodo w 1943 roku. Druk zresztą nigdy nie nastąpił, bo rękopis zaginął w tym samym roku podczas ewakuacji Wandelbauma wraz z rodziną z Poznania. Pamiętajmy, że był to czas II Wojny.
A jak trafiłem na jego ślad? W wydanym w Poznaniu w 1949 roku katalogu Pisarze Wielkiego Księstwa Poznańskiego przeczytałem na karcie tytułowej: Reprint pozycji pochodzącej ze zbiorów barona Gotfryda von Waldenbauma. Za zgodą Biblioteki Leningradzkiej [obecna nazwa Biblioteka Petersburska]. Miałem konkret. Pozycja ta również zaginęła w tym samym transporcie, w którym zaginęły Buty Berezina. Pomyślałem, że skoro odnalazła się Bibliotece Petersburskiej, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że może tam być również rękopis Butów. Tak właśnie było. Kwerenda w Petersburgu przyniosła sukces.
Co mnie zmusiło, żeby szukać do upadłego? Te wzmianki, strzępy, fragmenty, które można było przeczytać w książce Waldenbauma były, jak hipnotyzujące słowo, które, gdy się posmakuje, chce się go więcej. To tak samo, jak trafiamy na jakąś melodię i wiemy nagle, że chcielibyśmy usłyszeć całą płytę, koncert, przespać się z zespołem. Do tego – rzecz dla mnie niesamowita – właśnie tak jak wspomniałeś, a co wiem od Waldenbauma, Berezin mieszkał i pisał to dzieło w tej samej kamienicy w Lublinie, w której obecnie mieszkam. A to zobowiązuje.
Tytuł książki brzmi Buty Mesjasza. Powiedz jak ten tytuł koresponduje z podtytułem Traktat o podniesieniu rzeczy zdegradowanej? W jakim sensie buty Mesjasza są przedmiotem zdegradowanym i czym według Ciebie jest rzecz zdegradowana?
Zarówno tytuł i podtytuł, to nic innego jak hiperbole. Mamy tu do czynienia z hiperbolą do kwadratu. Ale, szczególnie jeśli idzie o tytuł główny, jest to także zderzenie, opozycja dwóch pojęć leżących na skrajnych współrzędnych naszej aksjologicznej mapy. To spójny i charakterystyczny dla Berezina zabieg, jeśli spojrzymy na całość traktatu, w którym ta figura, retoryka przesady, jest jednym z podstawowych narzędzi wykładu. Spójrzmy bowiem, gdzie są “buty”, a gdzie “Mesjasz”? Czy kiedykolwiek skojarzylibyśmy tę banalną rzecz, to nieistotne profanum, jakim są “buty”, z Mesjaszem? Czy kiedykolwiek pomyślelibyśmy o sprawach najwyższych, którym ambasadoruje słowo “Mesjasz”, przez pryzmat spraw błahych, na sposób ludzki codziennych? Czy zdolni jesteśmy na co dzień przeprowadzać tę łączność między pozorną nieistotnością “butów”, a kulturowo zaprogramowaną znamienitością “Mesjaszów”? To właśnie robi Berezin. Rzuca most interpretacyjny, daje nowy sposób widzenia rzeczywistości, przeprowadza nić powiązań i połączeń między skrajnymi punktami naszego myślenia i oglądu, w którym trudno przychodzi nam być jednocześnie w jakimś Bruśnie Starym i jednocześnie w Jerozolimie, albo innym Paryżu danej sprawy. W tym też sensie można mówić o rzeczywistości zdegradowanej, pozbawionej całościowego wejrzenia na nią, eschatologicznego, które pozwala widzieć jej elementy we właściwych wymiarach, jak wtedy, kiedy patrzy się na część, wiedząc czym jest całość. Słowem odbiór rzeczywistości w pełnym jej wymiarze, jakiś percepcyjny totalizm. Istotę tego o czym mówimy dobrze ujmuje cytat z Marka Aurelisza, którego Berezin użył we wstępie: Także figi, gdy są najdojrzalsze, pękają. I oliwek zupełnie dojrzałych zbliżające się psucie dodaje jakiegoś swoistego uroku owocowi, i kłosy, gdy się w dół schylają, i zmarszczone czoło lwa, i piana lejąca się z pyska dzików, i innych wiele objawów, które są dalekie od piękności, gdyby się im przypatrzyć każdemu z osobna, przecież służą ku ozdobie i miłe są duszy, ponieważ są dalszym ogniwem tworów natury, tak, że jeżeli ktoś odczuwa i ma głębsze rozumienie tego, co się dzieje we wszechświecie, temu prawie wszystkie objawy wtórne będą się wydawały miłe i zharmonizowane. Ta “brzydkość” i “harmonijność” o których tu mowa, to oczywiście zmienne, pojęcia reprezentujące owe skrajności rzeczywistości, których nie jesteśmy na co dzień, w oglądzie naszym, połączyć, zestroić, nie potrafimy ich sięgnąć jednocześnie, tak bez przygotowania, kończąc próby połączenia tych odległych morskich brzegów w bolesnym szpagacie, z rozdartymi – za przeproszeniem – gaciami. Jest to jednak możliwe, i o tym mówią Buty Mesjasza. Traktat o podniesieniu rzeczy zdegradowanej, jest to możliwe, jeśli wypracuje się głębsze rozumienie tego, co się dzieje we wszechświecie.
Buty Mesjasza zostały przetłumaczone przez Ciebie z języka rosyjskiego. Język tego traktatu jest niezwykle poetycki i posiada filozoficzne skojarzenia. Jak długo tłumaczyłeś ten tekst i z czym miałeś największe problemy?
Co do poetyckości języka Berezina. Istotnie. Właśnie ze względu na język jakim posługuje się Berezin jego traktat można nazwać poematem, a żeby być precyzyjnym – wolnym poematem. Tak można określić Buty jeśli brać pod uwagę wyłącznie warstwę językową. Pod tym względem tekst Berezina możemy zestawiać z utworami Puszkina, Byrona, czy Tuwima. Trudno byłoby mi przytoczyć tu jakieś nazwisko bardziej współczesne. Może Czechowicz, który tworzył niemal równorzędnie z Berezinem i z którym Berezin mógł się spotykać w okresie lubelskim. O poemat jako taki trudno dzisiaj. Stąd też zainteresowani tą formą powinni być zadowoleni z pojawienia się, już niebawem Butów. To także poemat ze względu na konstrukcję treści. O ile prosta fabuła tego dziełka jest pretekstem do licznych wypowiedzi, refleksji, często ekstatycznych komentarzy narratora, o tyle jest to poemat dygresyjny. O ile zaś jest często poetyckim wykładem myśli filozoficznej Berezina, wykładem jego filozofii, będącej propozycją nowego oglądu rzeczywistości, rzeczy, o tyle jest to poemat filozoficzny, niekiedy ocierający się o, może nie najbardziej klasyczną, ale jednak mistykę. To zbliża go choćby do staroangielskiego poematu mistycznego Sen o krzyżu, czy tekstów Hildegardy z Bingen. Ale przede wszystkim jest to traktat. Jest to spójna i konsekwentna próba wykładu swego rodzaju teorii poznania, za sprawą której Berezin daje czytelnikowi nowe narzędzia do oglądu rzeczywistości, a właściwie wglądu w rzeczywistość, w jej warstwę podskórną. Dzięki tym narzędziom możemy wziąć udział w swoistej podróży Berezina ku odkryciu wspaniałości i piękna świata. I należy to mocno zaznaczyć, że teoria jego jest narzędziem specyficznym na tej drodze, bowiem jak nigdy dotąd, przy jej użyciu ową wspaniałość i piękno odkrywamy w przewrotny sposób, od tyłu, od końca, nie od zachwytu nad rzeczą miłą oku, piękną tym pięknem celowo podanym, estetycznym, pięknem na sposób arte, ale poprzez wejście w rzecz zdegradowaną, ułomną, chromą, o której Berezin mówi wprost (szalony?), że w takiej właśnie rzeczy objawia się Piękno najwyższe: [Piękno] żeby rozkwitnąć i eksplodować degeneruje się, przekwita, pęka, tak jak dojrzałe, przerośnięte jabłko. Bo nie ma dla pełni innego ujścia, jak tylko przez zaprzeczenie. Tak samo, jak mówić poprzez milczenie.
Oto genialna przewrotność jego dyskursu!
Co do samego tłumaczenia, to trwało ono ponad rok. Mimo, że tekst nie należy do obszernych, to jednak był dla mnie wyzwaniem. Podstawowym warunkiem, żeby tłumaczenie się powiodło było nie tyle zrozumienie tekstu, ale wejście na tor rozumowania autora. Bez tego, jak przy tłumaczeniu każdego – mniej czy bardziej – filozoficznego tekstu, nie byłoby mowy o oddaniu w języku polskim tej przewrotnej retoryki. Prawdziwe bitwy rozgrywały się na poziomie gramatyk i poetyk języka oryginału i języka tłumaczenia. Miałem problem z zachowaniem w niektórych wersach ich oddechu, przestrzeni, ich celowej wieloznaczności, wieloaspektowości sensu, który wyrażają i ich korespondencyjności w stosunku do innych wersów. Do tej pory nie jestem z kilku zadowolony.
No dobrze, ale cały czas mówisz o książce Beriezina w metajęzyku "Jakie jest jej przesłanie?”. Czy mógłbyś streścić pokrótce fabułę utworu, tak żeby czytelnicy dowiedzieli się co dzieje się w tej książce. Na co zakładasz Buty Mejsasza?
Przesłań jest kilka, ale głównym jest to, aby złapać takie wejrzenie, ogląd rzeczywistości, jaki proponuje Berezin, totalizm w widzeniu świata i jego najdrobniejszych elementów. Jest w tym czasem nawet niepokojący, przerażający, w tych chwilach, w których ogarnia go jakaś nieludzka ekstatyczność. Berezin proponuje być może schizofreniczną percepcję, swego rodzaju holizm, ale wszystko to pod kontrolą. Swoją drogą jest to intrygujący aspekt jego twórczości, który mógł mieć przełożenie na jego biografię. Znajomy psychiatra klinicysta po lekturze traktatu wyraził dość mocno uargumentowane przypuszczenie, że w życiu Berezina mógł mieć miejsce epizod psychotyczny. Wskazywał tu szczególnie na niezwykły sposób opisu rzeczy - nie z zewnątrz lecz od wewnątrz rzeczy i zjawisk, jakby przybierał, wcielał się we wszystko o czym pisze. Ontologia. Zwrócił na to uwagę również prof. Kiereś (filolog i filozof estetyk). Właśnie na sposób opisu: “To zupełnie nowa propozycja w literaturze. Mistrzostwo opisu” – powiedział po lekturze. To jest właśnie berezinowe podnoszenie rzeczy zdegradowanej. Poprzez subtelne, ekstatyczne jej oglądanie i pełne uczestnictwo w tajemnicy istnienia, które może stać się naszym udziałem, jeśli tylko zadamy sobie ten trud wejścia w rzeczywistość zdegradowaną, również tę którą tkwi w nas samych i podejmiemy trud podniesienia jej. Można nazwać tę sytuację swego rodzaju laickim odpowiednikiem “Drogi na górę Karmel” Jana od Krzyża, którego zresztą przywołuje w liście Berezin. Przez bagno, przez rozpadliny, na szczyt, do słońca.
Traktat ma jeszcze drugi istotny tor, którym można go czytać. To opowieść o ludzkiej, nieuświadomionej, podskórnej walce z rozpadem, z degeneracją, z przemijaniem, ze śmiercią. Rzecz dzieje się w starej lubelskiej kamienicy, w której mieszkał. Berezin użył w traktacie chwytu, który z bliższych nam rzeczy użyty został przez Gombrowicza w “Pornografii”. Gombrowicz pisze o dniu codziennym, codziennych rozmowach, najzwyklejszych zdarzeniach i intrygach, jakie dzieją w wiejskim gospodarstwie oddalonym od ferworu świata, gospodarstwie, w którym spotkali się starzy znajomi. Tylko cała ta zwykłość staje się nad wyraz symboliczna, paraboliczna, nagle wszystko staje na koturnie, jeśli pamiętać, co na samym początku zaznacza Gombrowicz, że za plecami tych prozaicznych spraw, niedaleko, toczy się II Wojna.
To postawienie spraw, prozy w obliczu zagrożenia, ostateczności, które czyni z niej nagle coś absolutnie ważnego. Coś jak mówić w trumnie, gdzie każde słowo staje się przypowieścią.
Dokładnie taki manewr zastosował Berezin umieszczając akcję w starej kamienicy, na trzy lata przed upływem jej stuletniej żywotności, którą traktuje nie na sposób metrykalny, ale realny, ontyczny. Trzy lata do wygaśnięcia fizycznego istnienia domu. Opisuje tu codzienność życia lokatorów, banał, zwykłość, którą w tej perspektywie zaczynamy czytać zupełnie inną gramatyką. Właśnie jako podskórną, nieuświadomioną i heroiczną batalię z przemijaniem, z rozpadem. Drobne remonty, które urastają do rangi wydarzenia epokowego, codzienne ścieranie kurzu będącego nieubłagalnym przejawem mijającego czasu, kurzu przyrównanego do pyłu, który pogrążył w grobie Pompeje. Stara Niusia – właścicielka kamienicy – jest swego rodzaju przewodnikiem na tym froncie. Ona także prowadzi swoją batalię, czy to zbierając złom, śmieci, których pozbywali się lokatorzy po porządkach i remontach, a w których ona – zżyta organicznie z kamienicą – dostrzegała kawałek siebie, zbierając to w wielki kapitał sensu własnego istnienia, w żyrant całości jej egzystencji, czy też siadając przed lustrem, gdzie jako ponad dziewięćdziesięcioletnia kobieta już się nie malowała, lecz rysowała: “To były godziny ciszy, czas śmiertelnie poważnej rozmowy, przy której Niusia na nowo się rysowała, nakładała pomadkę na wyschnięte usta, barwiła policzki malinowym pudrem, tuszowała brwi, oczy podkreślała, a potem spoglądała głęboko w lustro i czuła się górą w tej rozmowie, w tych nieustannych negocjacjach własnego istnienia we wszechświecie.”
Nie ma tu fabuły faktów, ale myśli.
Książka ostatecznie zostanie wydana przez Wydawnictwo Forma. Słyszałem, że miałeś dość znaczne problemy z przekonaniem wydawców do opublikowania tego dzieła? Możesz coś o tych perypetiach opowiedzieć?
Tak. Książka będzie wydawana przez Formę ze Szczecina w serii Kwadrat. A jeśli idzie o wydawców, to uczczę indolencję niektórych redaktorów opiniujących minutą ciszy. Myślę tu szczególnie o Znaku, który skompromitował się na całej linii. Nie będę wchodził w szczegóły.
My tak ciągle o książce, a jest jeszcze jedna rewelacja. W piwnicy kamienicy, w której mieszkał Berezin znaleźliśmy jakiś miesiąc temu szklane klisze z 1938 roku razem z opisami. To było niebywałe. Fotografie niejakiego Mikołaja (tak podpisane). Na jednej z nich jest Kostia Berezin we własnej osobie. Na oko ma na zdjęciu około 26-7 lat. Na pozostałych fotografiach są jego znajomi ze Stanisławowa. Klisze są bardzo zniszczone, niektóre w kawałkach. Rekonstrukcją zdjęć zajmuje się Marcin Sudziński - utalentowany fotografik. Na koniec maja przygotowuje on wystawę tych fotografii w Teatrze NN w ramach festiwalu “Miasto Poezji” w Lublinie. Oprócz tego Berezin będzie miał promocję w ramach “Pory Prozy”. Przemek Buksiński – lubelski aktor – stara się o przygotowanie słuchowiska radiowego na podstawie traktatu. Tak więc sporo się dzieje wokół samej książki.
Jesteś autorem książki Miasto na prowincji, w której opisałeś, z przymrużeniem oka artystyczne, środowisko Lublina, w Butach Mesjasza jesteś tłumaczem, kimś, kto jest podrzędny w stosunku do autora, kto musi poddać się jego woli. Czy nie kusiło Cię, żeby ingerować w tekst, żeby nieznacznie zrzucić z piedestału Berezina i napisać książkę po swojemu? I w ogóle jak odnalazłeś się w roli tłumacza?
Żeby być dokładnym, w Mieście opisałem środowisko nobliwych intelektualistów i artystów między innymi. Z akcentem na “między innymi”. Co do Berezina, to kiedy przeczytałem Buty po raz pierwszy wpadłem w nie zupełnie, utonąłem w nich, sznurowadła oplotły mnie jak pajęcza sieć. Wpierw poczułem wielki żal, ach tam żal, po lekturze głośno krzyknąłem “psia jucha!” oczywiście. Tak jak się to krzyczy, kiedy stwierdzasz, że ktoś ci coś ukradł, coś najdroższego, co nosiłeś od stuleci. Długo po tym przyszło wreszcie uspokojenie, które przerodziło się totalną afirmację Berezina i jego tekstu. Tak totalną i zupełną, że trudno mi dziś powiedzieć czyj to tekst. Jego czy mój. Ale to właściwość dobrego tekstu, to, że autorstwo staje się sprawą nieistotną, znika kwestia personalna, liczy się treść.