copyright ©
www.papierowemysli.pl 2012
Tym razem w naszym recenzenckim serialu przedstawiamy wiersze dla nieco starszych czytelników pamiętających dobrze czasy PRL-u. Zbigniew Wojciechowicz zaprasza nas bowiem do wspólnego oglądania albumu rodzinnego z lat 60. i 70. minionego stulecia, kiedy to w punktach z akcesoriami fotograficznymi królowała enerdowska firma ORWO (co tłumaczy tytuł zbioru).
Tych kilkadziesiąt utworów, z których każdy stanowi swoiste omówienie kolejnych fotografii, tworzy obraz tamtej rzeczywistości – z jednej strony dosadny i faktograficzny (mamy w końcu do czynienia z dokumentacją zdjęciową), a z drugiej efemeryczny i subiektywny. Ta chwiejność nie wynika wcale z kiepskiej jakości fotografii ujawniającej się po latach (bo ORWO, jak można się przekonać, to jednak nie to samo, co AGFA). Wiersze opisują bowiem z nostalgią czas dzieciństwa, ten czas, co
pozostanie święty i czysty, nie ze względu na obiektywność wspomnień, ile raczej przez nałożenie na nie filtru doświadczeń. W tym kontekście wady materiału zdjęciowego, zżółkłe kadry, poruszone cienie niejako współgrają z niedoskonałością naszej pamięci.
Przyznam, że i dla mnie te wiersze stanowią podróż sentymentalną, w czasy, gdy chciałem być Jankiem Kosem i Sandokanem, w czas plastikowych żołnierzyków i oranżady, kiedy to, posiłkując się słowami jednego z utworów:
nie mieliśmy / komputera / narkotyków / empetrójek / kolorowej telewizji / internetu / i telefonów komórkowych / mieliśmy siebie / i czas.
Ta światłoczuła nostalgia, przecież nieobca żadnej z następujących po sobie generacji – chociaż tylko w tym konkretnym przypadku samoistnie pozowana. Jak to bywa z rodzinnymi zdjęciami, gdzie członkowie rodu stają w równych szeregach, wykrzywiają twarze w sztucznych uśmiechach... Tak naprawdę, wszystko, co ważne ma miejsce przed i po naciśnięciu migawki. Fotografie opisują więc czas, który jest niejako między fotograficznymi sesjami. Przywodzi to na myśl słowa Henri'ego Matisse'a, który powiedział przed śmiercią, że malując drzewo nie odwzorowujemy tylko i wyłącznie jego pnia, konarów i liści, lecz także przestrzenie między nimi.
W tym kryje się właśnie tajemnica, jaką niesie ze sobą oglądanie starych albumów ze zdjęciami – te fotografie pokazują więcej, niż to co pokazują, obleczone przez czas w całe konstelacje znaczeń. W wierszu „Fotografia XXII” znajdziemy opis starego, szkolnego zdjęcia, na którym „grupa pożółkłych dzieci” wychyla się „ząbkowaną ramkę” na świat, którego nie będzie dane im poznać. Oglądamy więc zdjęcia, ograniczone przez ramkę kadry, ale też i to, co w kadrach się nie mieści. Lecz działa to w obie strony.
Wartość tych wierszy trudno mi oceniać – to również dla mnie fotograficzny obraz dzieciństwa. Warto jednak zauważyć, z jaką maestrią Zbigniew Wojciechowicz łączy prywatność opisu z doskonałą diagnozą demaskującą prawdziwą rzeczywistość PRL-u. Być może i dla czytelników nie znających z autopsji tamtych czasów, będzie to pouczająca podróż. Polecam.
Krzysztof Maciejewski
Zbigniew Wojciechowicz
Orwo –
http://wforma.eu/199,orwo.html