copyright © http://arete.media.pl 2016
Poeta ma zazwyczaj dwa światy: realny, w którym przykleja kartki na lodówkę, wyciąga pranie z pralki, szuka złotówki, by wejść do marketu; i drugi – wewnętrzny. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak. Artysta łączy obie rzeczywistości w jeden świat i nieustannie go poprawia, bo przecież ciągle nie jest idealny. Jego „winą jest już samo istnienie – synonim cierpienia” (A. Schopenhauer). To przecież prawda ogólna i „bezcelowe są wysiłki zmierzające do jego naprawy, a filozofowie głoszący idee postępu prowadzą myśli na manowce” (J. Garewicz). Skoro już nie naprawimy świata, to mówmy o tym, co go niszczy.
Małgorzata Południak, autorka tomu poetyckiego „Mullaghmore”, jest jak żywa tkanka, która mocniej pulsuje, gdy krew przelewa się przez Belfast: Mówisz o dymie, przejściach, podpaleniach. Tamtej nocy z długimi kłami, zatkanymi żyłami i tego, czego chcesz od nas panie... czy śmierć to tylko umrzeć. Kiedy wspominasz o Belfaście mam zawrót głowy (wiersz „Unikanie nożowników”). W tomiku momentami jak w podczerwieni widać bardzo mocno dociskane opuszki do klawiatury. Stukają palce niczym modraszka dziobem o okno. Notują słowa do wiersza, raz łagodne niczym papużka lilianka, to znowu wzburzone jak fale uderzające o klif. Irlandzkie poetki piszą (wiersz „Droga”) o wieczorze w Dublinie… dziewicach, dziwkach, Magdalenkach, ich dzieciach, cieniach. Wyobrażają sobie dni, kiedy głodne sączyły krople whisky o smaku pól torfowych. To jak przejście przez bramę Belfastu, by spłonąć w protestanckiej dzielnicy czy Wyobraź sobie wagę chmur, liście herbaty ukryte w ciele (wiersz „Spłonąć od spojrzeń”).
Tam, gdzie świat realny lekko przymyka powieki, autorka ma oczy szeroko otwarte. Jest jak ten kot, o którym wspomina w wierszu „Zmiana”. Twórczość Małgorzaty Południak może być połączeniem pomiędzy światami przeznaczeń i własnych wyborów. Najlepiej, aby te wybory miały choć w jednej literze poetyckiego słowa cechę opatrzności kierującej światem. W tomiku „Mullaghmore” poetka, językiem, który czuje najmocniej, podszeptuje, że egoizm jest źródłem zła na świecie. Schopenhauer przeczy tej myśli, mówiąc: „świat odwiecznie jest skażony [...], lepszym nigdy nie był i nie będzie. Świat jest zły nie tylko w swoim kształcie aktualnym, ale i z istoty”. Doprawdy trudno uwierzyć, że filozofom uda się kiedykolwiek znaleźć prawdę obiektywną i odpowiedzieć na proste pytanie: czy życie może istnieć bez zła? Jeśli tak, to jaką wartość miałoby wtedy dobro? O czym pisaliby literaci? Jaki sens miałoby wyłuskiwanie słodkich wersów z wiersza pomiędzy wygiętymi balustradami, wyszczerbionymi drzwiami jest czułość, zapach truskawek [...] jestem twoim kwiatem (wiersz „Bez ciebie jestem obca”).
Autorka doskonale widzi świat przez somnambuliczne mgły, purpurowe noce i grafitowe sny. I jeszcze słyszy czuły szept; czego osobiście nie dotkniemy. To ona jest w słowach: Dajesz mi otuchy... kiedyś zejdziemy z dachu,/ Przytrzymujesz mnie wszystkimi zmysłami (wiersz „Relacje”) czy Mam na ustach tę samą czerwień... Kilka nowych książek, rzeczy, starszego mężczyznę. Dom nad oceanem („Droga”), ale przecież wszelki byt jest bytem skończonym. Poetka to czuje doskonale: Przysiadłeś obok, patrzymy w niebo i dmuchamy w płótno. Powinno się odchylić, jednak słabniemy, znikają nasze dni... wchłania budynki, drzewa, co zostanie, zgarnie ocean..., nie będziemy się rozśmieszać („Relacje”). Człowieka, choćby był najpotężniejszy, pokona myśl o własnej śmierci i pytanie: co tam po drugiej stronie? Czy to jest chwila przed śmiercią, czy tuż po? Może tam będzie jak w naszym życiu, skarga za skargą („Jedna z zatok Atlantyku”). To swojego rodzaju próba pogodzenia się z myślą: przyjdzie czas spojrzeć za horyzont, ostatni raz nakarmić kota. Pożegnać mewy i wtoczyć się pod czarne fale, zostawiając biały piasek, grzebień na półce, flakonik perfum przed wyjściem, ozdobne medaliony na piersi. Podmiot liryczny ma poczucie czasu i jego przemijania: Tak się zestarzejemy, wchłaniając zapach [...] aż w końcu spadnie deszcz. Wyłowią nas razem z żabami, z wonnymi kwiatami, ze stawów (wiersz „Mullaghmore”). Nie okupuje przeszłości, żyje tu i teraz, otwarty na przyszłość: szukam okularów, poręczy, telefonu, czegoś co mnie zaprowadzi, nieważne dokąd („Jedna z zatok Atlantyku”).
W wierszach nie spotkamy się z wątpliwościami wyniesionymi na piedestał metafizyki; z ryzykiem, które stanie się szaleństwem i nie poskłada się w poezję. Tu nie ma prowokowania losu, tu mamy lirykę – magiczne słowo, które wprowadza nas w wewnętrzny świat subtelnej, wrażliwej osobowości.
Filozof w szkicu Epifilozofia pisał: „Od najdawniejszych czasów głoszono, że człowiek jest mikrokosmosem”. Poezja Małgorzaty Południak ujawnia prywatny wszechświat zatopiony raz w ciepłej aurze i w soczystej zieleni, a raz w kapryśnej pogodzie Irlandii i w ślepych zaułkach, gdzie na chodnikach zasycha krew. W porannych gazetach wybucha słowo za słowem, kurczą się ramiona miasta. Jak po grzechu pierworodnym około południa żyje się dalej, smaży płaskie kotlety z soczewic, ciągle pachną i pachną cierpliwością, a oni liczą kalorie („W czasie”).
Po takie wiersze sięga się pewnie, to szczere refleksje, w których wszystko biegnie nam naprzeciw. I wszystkiemu wbrew.
Ewa Witke
Małgorzata Południak Mullaghmore – http://www.wforma.eu/mullaghmore.html