copyright © https://pisarze.pl 2020
Mierzyć się Szekspirem? Trzeba sporo odwagi...
Nie ma co ukrywać, „Nocnego gościa” czytałem po raz drugi, wcześniej dość dawno temu, gdy autor przysłał mi sztukę tuż po napisaniu. Zrobiła na mnie wrażenie, a przy kolejnej lekturze, jeszcze większe.
Zacznijmy może od okoliczności. Noc i burza. Pierwsze odniesienie, znamienne. Ale przecież „Burza”, to komedia, a „Nocny gość”? Nie, trudno tu o śmiech. Czas akcji? Rok 1615, niespełna rok przed śmiercią Szekspira – więc styczeń, luty, najdalej marzec. Miejsce? Stratford, gdzie dramaturg przeprowadził się z Londynu, miał dom, gdzie umarł. A „nocny gość”? Tu pozostaje tajemnica. Jest milordem? Tak przynajmniej tytułuje go stangret.
Ale do rzeczy. Nie wiemy w jaki sposób ten nocny gość dostaje się do siedziby Szekspira. Wiemy za to, że rozmowa między nimi pełna jest niedopowiedzeń, z których to widz/czytelnik musi zbudować ich relacje, powiązać nici przeszłości. I nie ma tu linearnej narracji, są odwołania, jest niepokój, groźby, szantaż i historia. Jest literatura, szlachectwo no i...
Ćwikliński zabawił się z naszą wiedzą o największym z dramaturgów. Zabawił się w sposób okrutny. Bo „nocny gość” jest tak naprawdę demiurgiem, człowiekiem, który stworzył, wykreował, dał inne życie nic nieznaczącemu, głodnemu Szekspirowi. Więc może jednak komedia? Przewrotna, gdy w brzuchu burczy i za obiad gotowyś przez resztę życia wcielić się w rolę... Kogo? Być kim?
Powiada NIEZNAJOMY: „Najpierw ludzi zapomną, na sto lat, na dwieście. Kiedyś jednak, musimy w to wierzyć, przypomną sobie i będą się gubić w domysłach, ale, daruj, nikt nie uwierzy, że to wszystko mogłeś napisać ty. Ty przecież nie masz nawet życiorysu”. Więc Ćwikliński oddał rzeczywistość? Bo przecież tysiące badaczy twórczości Szekspira do dziś próbuje dociec, sprawdzić, uwiarygodnić. I nikt nie ma, nie może mieć pewności... „Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że syn rękawicznika z zahukanej mieściny na wylot przejrzał wszystkie tajemnice dworu, na którym zresztą nigdy nie był, bo kto by go tam wpuścił?” A jednak świat przyjął za pewnik, że autorem „Makbeta”, „Króla Leara”, „Henryka VI” jest on, nikt inny. Więc? Widzimy to, co chcemy widzieć, tworzymy rzeczywistość z kryształów rozbitego lustra, z legendy?
Siedzą i rozmawiają. Tak, „nocny gość” wie o nim wszystko. Gdzie schował weksle (mógłże być ten Szekspir lichwiarzem?), o truciźnie, winie, o epitafium na nagrobku, pieniądzach, chędożonych młodzieńcach. O Robercie Greene, tym, który jako jeden z pierwszych, może wręcz pierwszy, potrafił utrzymać się z pisania: „Co prawda nazwał cię miernotą, beztalenciem i złodziejem cudzych pomysłów, obśmiał i wydrwił bez litości, ale gdyby nie on, nigdy zapewne nie dowiedziałbym się o twoim istnieniu”. O płonącym teatrze Szekspira. Czyż tylko ładunek strzelającej armaty był źle skonstruowany.
Więc może szantaż, potrzeba zadośćuczynienia, oddania tego, co nie twoje? Wyobraźmy sobie tę sytuację. Niesiesz przez całe życie cudzą rolę, grasz w przedstawieniu, które ktoś za ciebie nie tylko napisał, ale i wyreżyserował, kogoś, kogo nie pamiętasz, kogoś, kogo wyrzuciłeś z pamięci, wymazałeś. I nawet jesteś pewien, że to ty, wyłącznie ty jesteś autorem, że to tobie składają hołdy, choć twoją rolę mógłby zagrać inny głodny. Tak, wymykasz się, sprawiasz kłopoty, chcesz więcej, kupujesz nawet tytuł szlachecki. Ale przecież z tyłu głowy musisz mieć, że wszystko to może runąć, zniknąć, rozsypać się w jednej chwili.
„Kim jesteś” – pyta Szekspir. Nieznajomy odpowiada: „Cieniem”. „Lub cieniem cienia”. Więc może to pamięć, której jednak nie wymażesz, która kroczy za tobą krok w krok? Przecież to ona buduje legendę. Nawet największych.
Ćwikliński jest znakomitym dramaturgiem (znam też inne jego dramaty), nic w jego utworze nie jest powiedziane do końca, gra półcieniami, alegorią, dobrze dobranym słowem. Bez fałszu. Bardzo, bardzo chciałbym zobaczyć „Nocnego gościa” na scenie.
Wacław Holewiński
Krzysztof Ćwikliński Nocny gość – http://www.wforma.eu/nocny-gosc.html