nowości 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

książki z 2023

Andrzej Ballo Niczyje

Maciej Bieszczad Pasaże

Maciej Bieszczad Ultradźwięki

Zbigniew Chojnowski Co to to

Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach

Kazimierz Fajfer Całokształt

Zenon Fajfer Pieśń słowronka

Piotr Fluks Nie z tego światła

Anna Frajlich Szymborska. Poeta poetów

Adrian Gleń Jest

Jarek Holden Gojtowski Urywki

Jarosław Jakubowski Baza

Jarosław Jakubowski Koń

Waldemar Jocher dzieńdzień

Jolanta Jonaszko Nietutejsi

Bogusław Kierc Dla tego

Andrzej Kopacki Życie codzienne podczas wojny opodal

Jarosław Księżyk Hydra

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży

Franciszek Lime Garderoba cieni

Artur Daniel Liskowacki Do żywego

Grażyna Obrąpalska Zanim pogubią się litery

Elżbieta Olak W deszczu

Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie

Juan Manuel Roca Obywatel nocy

Karol Samsel Autodafe 6

Kenneth White Przymierze z Ziemią

Andrzej Wojciechowski Budzą mnie w nocy słowa do zapisania

Wojciech Zamysłowski Birdy peak experience

City 6. Antologia polskich opowiadań grozy

"Wyjęzyczyć siebie i świat", www.latarnia-morska.eu, 14.06.2020

copyright © www.latarnia-morska.eu 2020

„Dla mnie najważniejsze jest słowo: czy daje radę, w jakimś sensie, unieść ten świat”.
Uta Przyboś

Nie mogła wyrzec się przeznaczenia określonego imieniem. Choć – trzeba przyznać – „trochę” zwlekała. Wybrała sztuki plastyczne i związane z nimi studia, prace. Ale skoro otrzymała imię Uta, co po japońsku znaczy poezja, to musiała zaistnieć i w tym wymiarze twórczości. Zresztą prawie od razu z ogromnym powodzeniem. Żeby wspomnieć tylko: w 2016 roku laureatka Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida, nominowana do Nagrody Literackiej „Nike”, finalistka Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego i do tejże nagrody Orfeusza nominowana w 2019 roku.
Imię zobowiązuje. Tak jak więzy krwi. Bo mowa o Ucie Przyboś, córce Juliana Przybosia.
Nieprzypadkowo stwierdzenie Poetki – „Dla mnie najważniejsze jest słowo: czy daje radę, w jakimś sensie, unieść ten świat” [https://www.rp.pl/Sztuka/310309946-Slowo-niesie-swiat---rozmowa-z-Uta-Przybos-corka-Juliana-Przybosia.html] – uczyniłam mottem refleksji o jej najnowszym tomie „Wielostronna”. Tak jak dla malarza farba, dla rzeźbiarza najczęściej drewno, metal czy kamień, tak dla pisarza słowo jest materiałem, za pomocą którego tworzy. Każdy więc człowiek, a poeta w szczególności, zmierzyć się musi w praktyce z maksymą Ludwiga Wittgensteina „Granice mojego języka są granicami mojego świata”. Wyzwanie to nie lada. Poeta nie może go nie podjąć, a swój wywód w tej sprawie wykłada albo wprost w poetyckim credo, albo czyni to w sposób bardziej zawoalowany, uciekając się do metafor, porównań, aluzji literackich itp. A co napotykamy u Uty Przyboś?
Temu, jak powstaje tekst poetycki, poświęciła Autorka kilka wierszy w tomie. Najciekawszym wydaje mi się „Poezjowanie”. Tworzenie pokazane jest tu jako długi proces, zharmonizowany, co ważne, ze świadomością („po-woli”) podejmowania estetycznych decyzji, pieszczących zmysły. Te uprzywilejowane to wzrok i słuch. Mamy więc oko, które „do-oko-lnie”, przytulnie, chciałoby się dopowiedzieć, otula pole widzenia, kiedy indziej, bo jakżeby inaczej, włącza się też słuch, który każe przechodzić „charczący ‘horyzont’” nawet za cenę poranienia stóp. Te wybory dotyczące zaufania oczom i uszom, związane z obrazem, są i tak prostsze w porównaniu z sytuacją, kiedy człowiek staje przed koniecznością przekazania słowami swoich emocji.

„Trudniej okiełznać uczucia, znikliwość,
wy-ja-łowić się ze słów”.

Właśnie. Jak oddać niepochwytność? Jakich słów użyć, aby nazwać nieokreśloność? A jeśli już słowami dotknąć uczuć, to czy tym samym ich się nie przekłamie? Toż one ulotne, zmienne, a nazwa określi je nie tylko jako stałe, ale i na stałe. Zatem niemałej wprawy lingwistycznej wymagać będzie „wy-ja-łowie-nie się” ze słów. Z jednej strony będzie zmuszało do – mówiąc patetycznie – wydania w obce oczy/uszy kawałka ubranej w słowa własnej duszy. Tym samym będzie pozbawiało autora cząstki siebie, bo za pomocą słów będzie docierał do odbiorców i tylko tak odbiorca będzie go mógł – jako poetę – poznać w „sterylnie czystej” postaci. Z drugiej jednak strony – to dzięki słowom zostanie zapamiętany przez czytelników i utrwalony, bowiem nie zostawia swoich tekstów w szufladzie.
To nie jedyny dylemat twórcy. Pisał kiedyś Słowacki w „Beniowskim”: „Chodzi mi o to, aby język giętki / Powiedział wszystko, co pomyśli głowa (...) / Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem. / Strofa być winna taktem, nie wędzidłem”.

A dzisiaj Przyboś wchodzi w dyskurs bardziej sceptycznie, świadoma różnicy między tym, co winna, a tym, co jest możliwe.

„Chciałoby się dostojniej, pełniej.
Nie da się wygarnąć ze świata nawet kamyczka węgielnego pod zapis.
Ale może to i dobrze, że mowa ogranicza, zdania tężeją gramatycznie.
Samotny człowiek dawał tylko nazwy, nam, wspólnocie, niezbędne:
czyje, kiedy, po co, dlaczego. Niemożliwa stabilność.
Jednak chciałoby się wyzwolić z jarzma słów,
z pętli gramatyk, niewyraźności.
Ode-tchnąć”.

I jakąż mamy sytuację? Między „chciałoby się” a „nie da”, między „ale może to i dobrze” a „jednak chciałoby” się rozpościera się przestrzeń twórczej wolności. I przestrzeń zmagania z materią. Ciągle nieostateczna, pełna wątpliwości, wahań. Twórcę czeka ogromny wysiłek, po którym można nie tylko odetchnąć, ale i tchnąć życie w nowy wiersz. Tak pisze w „Dzieciowatych”:

„Jak mężczyzna najbardziej lubię moment poczęcia.
Jak kobieta cieszę się, że nowe narasta we mnie.
Na poród czekają położne palce z kleszczem długopisu,
z miękkim łóżeczkiem klawiatury.
Czasem wychodzą w strzępach,
ale inne, choćby ze znikomą ilością punktów apgar
otula się kartkami”.

I jeszcze ten lęk towarzyszący „ja” lirycznemu w puencie – „Obawiam się, że nigdy nie dojrzeją”. – choć przecież zostają „wysłane do ludzi”, gdzie ich dojrzałość, jakość zostaną zweryfikowane. Tyle obawy podmiotu, które, gdyby je odnieść do twórczości Przyboś, brzmią... kokieteryjnie.
Nie sposób, pisząc o metapoetyckich przemyśleniach Autorki, nie zaakcentować tak ważnej dla niej kwestii bycia w języku, życia w języku w każdej życiowej sytuacji, spełniania się w języku. Dlaczego? Ponieważ innego tak skutecznego narzędzia komunikacji człowiek nie posiada. Równocześnie instrumentu niedoskonałego, jako że słowo pełni rolę substytutu tego, co niewyrażalne. Rzeczywistość poza słowem jest niemożliwa w poezjowaniu. Rzeczywistości poeta „dotyka” słowem. Słowem – jest skazany na wyjęzyczenie się.
Podejmując się zdefiniowania terminu „poezja”, Uta Przyboś podkreśla ponadto, że jest ona „jakąś próbą mierzenia się ze światem, próbą określenia swojego człowieczeństwa, dowiadywania się też, czym jest świat. Przez słowo, które się wypowie, to staje się bardziej określone. Z czasem takie mierzenie się ze światem staje się potrzebą w człowieku. Poezja ma dla mnie wielkie znaczenie jako forma istnienia w tym świecie” [https://uniwersyteckie.pl/rozmowy/odkrywanie-ojca-i-swiata-uta-przybos].
Za poetycką egzemplifikację tej definicji poezji można byłoby uznać wiersz „Wielostronnie”, który otwiera tom, nie wchodząc do żadnej z jego pięciu części. Jego tytuł staje się tym bardziej znaczący, że bezpośrednio związany z tytułem całego zbioru: „Wielostronna”. Piotr Michałowski w posłowiu nazwał go manifestem, którym Poetka „wyraża pragnienie objęcia całego świata i zagarnięcia całej siebie w księgę. Trudno nie dostrzec w inicjalnym wierszu programowego maksymalizmu nawiązującego do idei Juliana Przybosia, nazwanej ‘zamachem na wszystkość’”:

„wielostronnie z konieczności (przymusu?)
łapczywego łapania znikania (stwarzania?)
chcąc nie chcąc w słowa
aż wyzwolą z wszystkiego
(los wie)?
nieskończenie wielostronną księgę rozłożyć w krąg
aż początek spotka się z końcem
strony rosnąć będą wzdłuż i wszerz promiennie
w całość
z omfalosu – grzbietu
klejem z mych kości spojone”

Mamy więc w wierszu syntezę wcześniejszych dociekań Uty Przyboś na temat tworzenia, wzbogaconą ponadto o nośną metaforę omfalosu. To starożytny artefakt, posiadający kształt półokrągłego kamienia, symbolizujący, zgodnie z wierzeniami starożytnych Greków, pępek świata (gr. „omphalós” znaczy pępek). Był uważany za wyrocznię umożliwiającą kontakt z bogami i umieszczony w najlepiej służącym do tego miejscu, w świątyni Apollina w Delfach.
Mamy więc
„Nieskończenie wielostronną księgę rozłożona w krąg aż początek spotka się z końcem”
i
„Wiele stron na wiatr”.
To tytuł czwartej części tomu, poświęconej refleksjom z podróży po świecie i Polsce. Obok siebie zestawione zostały: „Mozaika Ziemi Świętej”, „Kreta”, „ruiny Efezu”, „Pergamonu”, „Pamfilii”, „Miletu” oraz Pranie, Stawiska, muzeum w Toruniu, Kalisz i Hel. Niejako automatycznie moim pierwszym skojarzeniem użycia „wielu stron na wiatr” było przywołanie związku frazeologicznego: „słowa na wiatr”. Czy to usprawiedliwiony trop? Nie wiem. Cały frazeologizm brzmi: „rzucać słowa na wiatr”, co oznacza niedotrzymywanie słów bądź nieprzywiązywanie wagi do ich wypowiadania. Pochodzi z Wulgaty, 1. listu do Koryntian, 14.9: „Tak też i wy: jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałych słów, któż pojmie to, co mówicie? Na wiatr będziecie mówili”. Zatem nie samo wyjaśnienie metaforycznego znaczenia, ale przywołanie kontekstu jego użycia wydaje mi się znaczące. Podkreślenie, że słowa tylko wtedy sprawdzą się jako narzędzie komunikacji, jeśli będą zrozumiane dla odbiorcy. Człowiek jest skazany na słowa – „chcąc nie chcąc w słowa” – więc borykając się z własnymi ograniczeniami, z ograniczeniami języka, musi – także przez język – ten świat oswoić i siebie w tym świecie. W innym przypadku słowa na wiatr niczemu by nie służyły, tak jak strony na wiatr. Tylko „strony księgi, nieskończenie wielostronnej, rozłożoną w krąg aż początek spotka się z końcem”, tak jak strony świata, które poznaje się, w nich się żyje, budują każdemu jego „wielostronność”. A ileż tych stron własnych, swoich każdy jeszcze ma... – gdyby wdał się w dyskurs z Poetką, zapraszającą nas do kulturowo-językowych wycieczek w głąb siebie.
Bo poezja daje możliwość takiej wycieczki. W rozmowie ze Stanisławem Stanikiem [akant.org/archiwum/162-archiwum-miesiecznik-literacki-akant-2016/akant-2016-nr-8/5290-stanislaw-stanik-uta-sladem-wielkiego-ojca-wywiad-z-uta-przybos] Uta Przyboś stwierdza: „Poezja nie jest dla mnie literaturą. Jest jeszcze jedną metodą na odnajdywanie prawdy swojego życia. (...) poezja jest dla mnie jednym ze sposobów realizowania swojego człowieczeństwa”.
Tak właśnie czytam Utę Przyboś.
Omawiając „Wielostronną” nie sposób pominąć także sytuacji, kiedy Poetka przyłapuje świat w najbardziej prozaicznych momentach i opisując je, bawi się możliwościami języka. Przytoczę kilka przykładów, w tym:
– na poły humorystyczną zadumę nad ograniczonym zasobem leksyki, kiedy na próżno szukać określenia odpowiadającego śmierci komara, mimo że synonimów związanych z tym stanem jest bardzo dużo (nijak jednak komar nie kopnie w kalendarz, a wyciągnąć kopyt też nie potrafi). Jakie rozwiązanie znajduje Poetka? Na pytanie: „A jak powiemy o komarze?”. Odpowiada (choć nie bez wahania podkreślonego pytajnikiem): „Pac – nie ma?” (z wiersza „A jak powiemy o komarze?);
– rozważania nad kolejną ułomnością języka, tym razem brakiem gramatycznej możliwości określania bytów obupłciowych – w wierszu „Znowu o dębie (bo wśród nich czasowo mieszkam)”: „A właściwie o dębico-dębie, / bo jest i samicą i samcem samowystarczalnąym: / po ludzku niegramatycznay”;
– propozycję wykorzystania solecyzmu w wierszu „Cudeńka”: „jakby wiewiórka odskoczyła pień sosny w rudość słońc”;
– zabawę fonetyczną w wierszu poświęconym spotkaniu w leśniczówce w Praniu: „aż ważka przysiadła na mikrofonie, / unieważniając może i ważkie lęki” (grę związków frazeologicznych podkreśla też tytuł: „Wiersz lekki w Praniu”);
– humor sytuacyjny związany z refleksjami nasuwającymi się podczas zwiedzania muzeum w Toruniu: „Święty świat na miarę ludzkich ułomności i wzlotów. / Przejmująco prawdziwy. / Że chciałoby się tam przenieść. / Powstrzymuje tylko rozwój stomatologii?” (z wiersza „Muzeum w Toruniu”) czy używania niezbędnego w dzisiejszym życiu komputera: „Wciskam pendrajwa w szparkę / laptopa-cicy / błyska światełkiem jak plemnik merdający ogonkiem” (i jeszcze ten tytuł: „Erotyk”);
– „znakomity reportaż w stylu Białoszewskiego” – jak określa Piotr Michałowski wiersz „Formalina”;
– podkreślenie funkcji słowotwórstwa i fonetyki dla sensu słów i tworzących je związków: „Dłużące słowo ‘zniedołężnienie’. (...) nie jak smagnięcie: / ‘śmierć’” (w wierszu „Niedołężność”);
– zręczne wykorzystanie ironii w opisie sytuacji: „kierowca taksówki się zdziwił: ‘Nagroda Szymborskiej? Przecież ona nie żyje’” (w wierszu „Influenca”).
To tylko przykładowe wyimki „zabawy” w języku, bo pora przyjrzeć się kolejnym zagadnieniom, tym razem stawiającym język w stan podejrzenia (wiersz „Poglądy”):

„Nie mam złudzeń, że zrozumiem biznesmena z Chin, matkę zagłodzonego dziecka z Jemenu, generała z licznych armii.
Ale teraz spotykając nowego człowieka z mojego kraju ostrożnie wypuszczam słowa na przeszpiegi.
Cóż z tego, że mamy wspólną gramatykę”...

No właśnie, cóż z tego. „Patrzę: wszyscy mamy nosy, oczy, uszy, cierpienia i lęki, nawet te generały, ale mamy też poglądy, które niczym prymitywny topór katowski tną nas na sieczkę”. Więc jeśli nawet uporamy się z fonetyką, gramatyką itd., i wydawać nam się będzie, że nic nie stoi na drodze porozumienia, to zatrzyma nas bariera... pozasłowna. To ona powoduje, że człowiek zmienia znaczenia słów, dostosowując je do wyznawanych poglądów, przyjmowanej postawy. I rozpoczyna ot, słowną żonglerkę, migotliwą, acz służącą manipulacji. I trudno byłoby znaleźć poetę, który nie dostrzegałby zagrożenia wynikającego z takiego przecięcia leksyki z etyką. Można tu przytoczyć na przykład „Naukę chodzenia” Andrzeja Bursy – „Tyle miałem trudności / z przezwyciężeniem prawa ciążenia / myślałem że jak wreszcie stanę na nogach / uchylą przede mną czoła / a oni w mordę”. – odnosząca się jeszcze do etapu życia, nazwijmy go, przedsłownym. Czy przestrogę Ewy Lipskiej w „Dyktandzie”, „żeby tylko nie popełnić błędu. / Naród / nie napisać przez tłum otwarty. (...) Uważać / aby miłość nie napisać oddzielnie / tak jak czarna jagoda albo pierwszy lepszy”. Czy Tadeusza Różewicza, proszącego w „Liście do ludożerców”: „nie zjadajmy się Dobrze / bo nie zmartwychwstaniemy / Naprawdę”. Oj, można by tak długo cytować, bo każdy z nas nosi z sobą inne poetyckie memento.
A Uta Przyboś? –

„Wysuwam czułki i czasem cofam je gwałtownie jak ślimak swoje oczka na szypułkach trafiając na przeszkodę.
Bo nie chcę, żeby stały się rogami. //
Inaczej brzmi słowo ‘miłość’?! Podobnie ‘nienawiść’? (...)
uwierają słowa w naszym, przecież miłym, ćwierkliwym języku wydane na niełaskę (...)
Tylko orły i bociany bez poglądów przypominają o utraconym raju”.

Wszystkie te przykłady mówią o jednym: jak trudno wybić się na przyzwoitość, mówiąc patetycznie: być człowiekiem. I jeszcze – jak trudno słowu w tej drodze mieć oczyszczającą moc. Bo gdyby miało, już dawno przerobiłoby nas w anioły. Podobnie sceptyczne jest też stanowisko Przyboś: „Mój tata wierzył w poezję, która zmienia świat, ja takich złudzeń nie mam. Wtedy słowa bali się nawet dyktatorzy. Za poezję można było trafić na Syberię, jak stało się to choćby w przypadku Osipa Mandelsztama. Słowo naprawdę miało wagę. Bo umiejętnie, świadomie wypowiedziane, ma moc. Więc choć nie mam złudzeń, że poezja zmienia świat, to może komuś coś jednak oświetli” [https://www.rp.pl/Sztuka/310309946-Slowo-niesie-swiat---rozmowa-z-Uta-Przybos-corka-Juliana-Przybosia.html].
Zatem – chciałoby się dopowiedzieć – należy ciągle o podstawowych, humanistycznych wartościach przypominać, choć to prawdy uniwersalne i teoretycznie dobrze znane. Z tego też względu mogą nie być atrakcyjnym tematem twórców unikających zarzutu pisania „banałów”. Jednak świat nasz, który nie jest najlepszym ze światów, takiej uważności potrzebuje. Uta Przyboś przypomina konsekwencje wydarzeń, kiedy „walec historii”...
W części zatytułowanej „Lont” zderza historię XX-wiecznych potęg ścierających się o władzę nad światem, choć z jakże innej perspektywy – „II wojna światowa ćpunowa”, z uwagą skupioną na tu i teraz, ale mającą odciśnięte w świadomości bestialstwo niszczące naród, pisze „Umschlagplatz” i „Niewielkie miasto” (Jedwabne), by przejść do losów pojedynczych, kiedy „Wspomina Ginczankę”, która „piękna jak storczyk / (...) / roześmiana wtedy jeszcze / (...) ulotniła się / ze skamieniałego świata”.
Czy to tylko czas przeszły dokonany?
Czas mija, a zagrożenie ciągle pulsuje, dlatego pisze „Kapitulację (na 1 września 2019)”, a pod wierszem „bo warto” notuje: „11.04.2018 przed atakiem Trumpa na Baszara al-Asada po użyciu przez niego broni chemicznej i przed wylotem moim do Tel Awiwu”.
Świat, czego dowodzi historia i co dzieje się na naszych oczach, jest cały czas poligonem okrucieństw, zmieniają się tylko ofiary i kaci, prześladowcy i prześladowani. Wydarzenia wystawiają nam świadectwo, czy jeszcze jesteśmy ludźmi? Dają nadzieję, że może tak. W wierszu „Człowieczeństwo” (zamieszczonym w tomie „Prosta”) Poetka konstatuje:

„Jestem człowiekiem
próbuję wypełnić tę różnicę paru procent DNA
która daje przecież okrucieństwo przebiegłe
ale i czas
dar wyboru”.

Tak. Mamy możliwość wyboru. Nasze decyzje, działania, przynależności, zgody lub brak zgody, słowa, a jakże, słowa też – rozliczają nas z naszego człowieczeństwa.
Podobnie rozlicza nas natura: „piękno w naszych oczach ma zniknąć na naszych oczach” (z wiersza „Koniec”). Składać się będą na ten koniec nie tylko eksperymenty na zwierzętach, wspomniane w tymże wierszu, nie tylko „Za moimi plecami okrucieństwa w rzeźniach, / kupy śmieci i trucizn” („Oczy nornicy”) czy „musze łapki drgające na słodkości lepu / trupki / przebiegłości nasze krótkie / okrucieństwa i zwycięstwa” („Nerwowo jakoś”), ale głównie fakt, że „wokoło ludziowaci dogadzają swemu życiu tak nikłemu” [„Znowu o dębie (bo wśród nich czasowo mieszkam)”]. Dopowiedziałabym – tylko – tylko „swemu życiu tak nikłemu”. Więc dekadencki nastrój przebija, kiedy „miliardowe tłumy przydeptują ziemię / umarłości i życia / coraz więcej chodników / a oni tak z punktu wyjścia w punkt dojścia / i szlus? / docelowi jakoś? / zagarniają ziemię / poeta powiedział: tyle ich co pod stopą // siedzę bez celu” („Przebierając”).
Człowiek palimpsest.
Można go rozbierać warstwa po warstwie z jego historii, z jego wahań, wmówień, poglądów, słów...
I z jego rzeczy.
Którymi obrósł, jak nigdy wcześniej, a tempo zmian cywilizacyjnych każe przypuszczać, że stan ten będzie niezbywalny. Żarówka, gwoździe, kibel, kapcie... – to nie tylko przedmioty, bez których trudno się obejść w życiu. Stały się także inspiracją dla kreatorów sztuki. Zapewne przyczyniła się do tego prowokacja Marcela Duchampa sprzed laty, który inaczej spojrzał na codzienne przedmioty. No prawie jak na gotowe dzieła sztuki („ready made”), bo przefiltrowane przez wyobraźnię twórcy. Przyboś, zajmująca się także architekturą wnętrz, ma tego pełną świadomość, stąd np. wiersz „Projektowanie wnętrz (taka praca)”: „Wybieram kible: ich kształt, czasem kolor, / nie żebym narzekała. / Kibel z wodą: ileż było trzeba tysiącleci sztuki, filozofii, nauki, żeby wymyślić!” Słowem – nie ma tematów niepoetyckich. Człowiek tworzy rzeczy, a rzeczy stwarzają jego. Spirala się nakręca. Kto wygra tę batalię? Pertraktować się nie da. Rzeczy okazują się bytami w swej istocie niedostępnymi. Człowiekowi pozostaje, co najwyżej, próba zbliżenia się do ich istoty, jako że dialog z materią jest niemożliwy, skoro nie posiada „zmysłu udziału”.
Uta Przyboś pisze: „Pora już nam”

„Urodziliśmy się przed Internetem.
Komputery były jak wielkie dinozaury z małym móżdżkiem.
Teraz (...)
Czujną kamerą łypią na nas drony, łysiejące czaszki szpiegują satelity.
Nasze wnuki rozpłaszczają wyobraźnię na ekranach (...)
Cóż, pora nam już...
Zmartwychwstać?”

Chciałoby się automatycznie dokończyć: „pora nam już”... umierać. Ale nie. Poetka daje szansę na wstanie z martwych. Niejako podpowiada: nie łudźmy się, na pewno człowiek przegra, bo to „metale, glina, piórko ptasie cichutko triumfują w czasie”, ale przegra bez stygmatu opętania stworzonymi przez siebie rzeczami. Potwierdza tę nadzieję w „Dacie urodzenia”, nawiązując do naszego urzeczowienia za pomocą liczb w numerze PESEL: „Od danych nam liczb naturalnych, my żywi oddalamy się do limes nieznanego... / w myślach naszych zalęgły się i urojone”.
Tego chcę się trzymać. Tego się trzymam.

***

Piotr Michałowski nadał posłowiu w „Wielostronnej” tytuł: „Z detalu po Wszystko”. Nie można bardziej trafnie określić istoty poezjowania Uty Przyboś. Uzupełniłabym to lapidarne stwierdzenie bardziej obszernym wyimkiem tegoż tekstu: „skupione na konkrecie [wiersze UP], przez który przeziera ambicja niemożliwego uniwersalizmu”. Równie celnym i krótkim „zdefiniowaniem” zawartości tomu wierszy jest jego okładka projektu Pawła Nowakowskiego, nawiązująca graficznie do zapisu ulic (z kolorystyką sugerująca zapisy w Warszawie, z trochę inną – zapisy w Szczecinie). Dokąd miałaby nas ta droga zaprowadzić? Spójrzmy prawdzie w oczy:

„Koniec”
„piękno w naszych oczach ma zniknąć w naszych oczach
choć planeta ma się dalej przetaczać w czarnych
z naszego punktu widzenia
otchłaniach
całkiem regularnie według naszych wyliczeń
bez nas (...)
chyba żeby jaki większy meteoryt
a może sąd?”

„Staję”
„Staję, jak do boju stawali.
Wobec płonących lasów wciąż żałuję schnących róż.
Stoję wobec ogromu nocą,
a martwię się jak zapłacę rachunki.
Staję wobec czasów zawsze ostatecznych,
a trudno mi podołać niedołężności matki.
Aż jak klamka zapadnę –
spełnieniem?”
Anna Krasuska


Uta Przyboś Wielostronnahttp://www.wforma.eu/wielostronna.html