Na koniec w Widełkach żeśmy wyszli na szosę. I wracamy pieszo do Ustrzyk Górnych, bo nic nie jedzie. Pierwszymaj. Idziemy, zaglądamy do przydrożnych gospodarstw prosząc o podwózkę. Nic z tego bo Pierwszymaj. Idziemy. Pada. Mijają nas samochody białe, niebieskie, czarne, żółte i nijakie z różnych stron świata. W Bereżkach Przem jak bieszczadzki szaman chwyta busika, który za dziesięć srebrników ratuje nam życie. Dojeżdżamy w maśle, smalcu i miodzie do Ustrzyk Górnych i zaraz do wyżerki: Legenda Bieszczadów dowodzona przez luźnych ludzi młodych. Przem bierze pstrąga, a ja żur i burakmaca. Piwo tutejsze cholernie smaczne, wyjątkowe jak likwor jakiś pijemy: Ursa Major. Jaka tam Wielka Niedźwiedzica, pytam ja siebie, toż to smalec, płynny smalec.
Nasyciwszy się człapiemy do naszych biedronek. Prysznic i drzemka. Wieczorem koncert w tutejszej knajpie Kremenaros. Bard Bieszczadów Paweł „Aldaron” Czekalski: tłumek wieczorem siada i słucha brzdąków barda Bieszczadów. Mitowanie o tutejszych zakapiorach, o bezkresach Bieszczadów jest jak bieszczadzkie błoto: niepowtarzalne i można po nim wspinać się na kolejne wzniesienia. Tłumek siedzącej nad piwem młodzieży nuci po raz piąty śpiewaną piosenkę o prowokacyjnym tytule Miej swej drogi Świadomość. Coraz mniej wiem, co to świadomość i czy w ogóle można ją po prostu mieć. Tutaj, w śmietanie, smalcu, maśle i miodzie. Dla mnie to raczej codzienna harówa, żeby do końca nie zleźć z właściwego szlaku, żeby się nie pogubić albo czasem i trzeba się pogubić, żeby na koniec drogi dotrzeć gdzieś tam.
Z Przem kosztujemy tutejszego specjału, piwa o mocnym aromacie - mimo że droższe, cieszy się popularnością. Dosiada do nas Albert, pytając o smak piwa. Otwarty, uśmiechnięty, fizyk porzucił fizykowanie na rzecz spraw ważniejszych. Wędruje do Wetliny po lekcje rzeźbienia do któregoś z lokalnych artystów. Albert lubi konkret, mięso życia, do którego tak tęskni nawet tu w Bieszczadach. Bard Bieszczadzki snuje swą opowieść o złu tego świata, fejsbruku, potrzebie bliskości międzyludzkiej i kontaktu z tym, co jeszcze żywe. Przem z Albertem snują swoje wizje światów szczęśliwych, zachęcają się wzajemnie i sympatycznie gadają. Moje słuchanie przerywa pies biały duży, suka. Trąca mnie pies łbem i zachęca bym głaskał za uchem. Odmawiam. Pies biały odchodzi. Wchodzi po raz piąty świadomość od Aldarona. Wystarczy. Wychodzimy w noc gęstą.
© Maciej Wróblewski