Sprawdzamy miejską komunikację: jedziemy do muzeum techniki na dalekich obrzeżach Oslo. Strugi deszczu nie przesłaniają widoku przedmieść - przestronnych i dobrze rozplanowanych. Dominują czteropiętrowe bloki, ale im dalej, tym więcej drewnianych lub tylko pokrytych drewnem domów jednorodzinnych.
Muzeum techniki zaprasza przede wszystkim dzieci ze względu na sale interaktywne. Przegląd dokonań cywilizacyjnych zgromadzonych przez Norwegów wydaje się być pełny: maszyna parowa J. Watta rozpoczyna kurioza ludzkości, dzięki którym żyje się lepiej, łatwiej. Komunikacja, przemysł ciężki i wydobywczy, medycyna, przyrządy do pomiaru wszelkiego, eksploracja kosmosu, rejestracja dźwięku i obrazu, muzyczne instrumenty - to obraz świata nazbyt optymistyczny, by nie mieć choćby cienia wątpliwości, że to świat bardziej zmyślony niż rzeczywisty. Brakuje tu nade wszystko wojny jako machiny niszczącej humanitarne odruchy człowieka. Jedynie biała trumna wystawiona w dziale medycznym nieśmiało przypomina o kruchości naszego życia. Na jednym z ekranów prezentowany jest film prezentujący proces kremacji zwłok. Ale wokół tętniło życie.
Metrem do Holmenkollen. Norwegowie pod miastem żyją wygodnie i dostatnio. Czuć smak niedalekich gór, które i latem są dla Norwegów żywiołem. Biegają, jeżdżą rowerami, uprawiają nordick walking, biegają na narto-wrotkach. Z jump tower rozciąga się doskonały widok na Oslo i najbliższą okolicę. Morze Norweskie wciska się w ląd i w jasnym, bladym skandynawskim słońcu lśni niczym tarcza. Powrót zatłoczonym metrem do centrum miasta. Przy wyjściu kontrola biletów: umundurowane strażniczki porządku i kilku mężczyzn tworzą gęsty grzebień przeczesujący pasażerów. Nikt nie jest zaskoczony, wszyscy bez wyjątku poddają się procedurze. Jakaś dziewczyna okazała się gapowiczką.
© Maciej Wróblewski