W drodze powrotnej na via Pietro Cavallini zaszedłem do Termo Caracallia. Nie tyle przyciągnęły mnie kamienie, co dobiegający zza ogrodzenia dziecięcy gwar. Gdy tam zaszedłem, okazało się, że termy znajdują się dalej, a to, co zobaczyłem, było najprawdziwszym stadionem miejskim, na którym dzieci, młodzież i dorośli ćwiczyli, dostarczając sobie prawdziwej radości. Duża grupa młodzieży biegała, rywalizując z sobą, kilku mężczyzn truchtało i rozciągało mięśnie nóg, kilka osób obojga płci skakało wzwyż. Każde strącenie poprzeczki kwitowane było ogólnym pohukiwaniem, zaś gdy „lekkiemu atlecie” udawało się przeszybować i miękko upaść na dużym i miękkim materacu, rozlegały się brawa.
Wszyscy byli tu czymś zajęci i zaabsorbowani, pewnie przyszli z własnej woli i nie przymuszani szkolnym obowiązkiem, stąd ta radość i śmiech. A i dorośli niczego się nie krępowali, bo wśród dzieci starszych i młodszych przygotowywali się do własnej zabawy.
Ten rzymski obrazek przywiódł mi na pamięć lektury dotyczące starogreckiego agonu w gimnazjonie i palestrze. Kilka kroków dalej, przy bardzo ruchliwej i szerokiej arterii rozciągał się spory kawałek zieleni, po którym krążyli biegacze. Jeden z nich, nie zważając na piątkowy ruch, biegł między samochodami, ścigając się z nimi. Kierowcy omijali biegacza, a żaden z nich nie pogonił śmiałka i ryzykanta klaksonem. Wtedy dopiero zrozumiałem to, kim są i jacy są Italczycy, co stanowi o istocie ich życia, czemu potrafią się dla przyjemności poświęcić. Oczywiście: sjesta, wieczorne przesiadywanie w gronie znajomych i przyjaciół w trattoriach, smakowanie wina i jedzenie aromatycznych potraw. Być może jeszcze rozmowa, żywa rozmowa okraszana charakterystycznymi westchnieniami i monosylabami, które oznaczają aprobatę lub dezaprobatę, albo po prostu są tylko westchnieniem. Poza tym Italczycy, przynajmniej niektórzy z nich, posiadają ducha rywalizacji, w czym odnajdują radość życia jak dawni Grecy.
Venerdi, 29 listopada 2013 (3)
© Maciej Wróblewski