Drogą na Aleksandrów Kujawski, a potem za rondem jak patelnia, za wszystkimi przykrymi ekranami zaraz w prawo. Odolion. Uświęcili tym Odolionem pewnego francuskiego generała z wielkiej napoleońskiej przygody. Tu bił się i tu zginął od Prusaków ręki. Odo Lyon. I zostało zapisane ładniej: Odolion.
Najpierw asfalt, ale tuż-tuż za tablicą dukt leśny. Zwalniam. Ostrożnie do rozwidlenia ulicą Piaskową (komputer mi podkreślił tylko tę ulicę na błękitno, ale po co? Zostawiam) na Zgodę. Wyjeżdżamy na jakieś pola, przed nami chałupy z lat 70. z lusterkami wtopionymi w mury mrugającymi wesoło. Wychodzimy. Tu stała nasza chałupa, tam Umerlików, tam jeszcze ten i tamten. Nazwiska ojciec i ciotka Mania mówią jeden przez drugiego. A ja patrzę na pole ze wschodzącymi roślinami. Tam jeszcze bez, co to Umerlik sadził. Wkoło lucerna jak dywan. Tu była chałupa z lat trzydziestych budowana przez Weronikę i Aleksandra Białkowskich, rodziców mojej babci Zosi. Ale wokół cicho, szczekania psa nie ma.
Tu w czasach wojennych ojciec się urodził. 1942. Stąd dzieci wychodziły do szkoły, do kościoła i po coś ekstra do Aleksandrowa Kujawskiego. Potem, jak przyszły lata 50., gromada ludzi była za duża, to wszystko się rozpierzchło, deszcz zmył, lucerna przykryła. Zupełnie w trybie oznajmującym rzeczy i sprawy tego świata toczyły się i toczą. Przyszli ludzie nowi nietutejsi, przyszli z Aleksandrowa Kujawskiego, by mieszkać wygodniej. Mało tu dawnych.
© Maciej Wróblewski