„Dla takich klientów nie mamy kawy” – powiedział do mnie ochroniarz jednej z krakowskich kawiarni. Wyszłam bez słowa. Była noc. Rynek jak zawsze wyglądał jak dama w biżuterii świateł sztucznych. Ja też starałam się być damą choć po policzku płynęła mi łza. Szwendałam się pół nocy bez celu nieustannie słysząc to zdanie w sobie. Nie wracałam do domu bo nie chciałam przeszkodzić temu wygnaniu. W domu znów zapomniałabym o wszystkim. Chciałam zapamiętać na zawsze ten wieczór. Jak bardzo można czuć się obco. Ja wygnaniec, ja tułacz znalazł argument by doskonalić to poczucie. Po raz któryś zostałam odrzucona. Nie wiem jak wiele tekstów powstało w poczuciu szczęścia. Z reguły pisałam w jakimś chłodzie i odrzuceniu. Gdy nie było obok mnie nikogo. Jakby skała rozbiła się na kawałki a ja podtrzymywała te wielkie kawały. Tymi wielkimi kawałami były słowa. Dźwigałam na sobie ciężar tego co powinnam napisać. Jakiś dług wobec tego co mnie dotyczyło. Jakieś metafizyczne porachunki z tym co mi się przydarzało. Upokorzenie było jak tajemnica tajemnic. Za sprawą upokorzenia dostępowało się jakiegoś wtajemniczenia w sprawy, które są poza zasięgiem ludzi. Byłam jak na pustyni i uczestniczyłam w burzy piaskowej. Już nie wiedziałam czy ja to ja. Nie odczuwałam siebie, odczuwałam tylko to co mnie otaczało. Stawałam się napotkaną kamienicą, uliczką, drzewem. Stawałam się wszystkim tylko nie chciałam być już dłużej sobą. Odkryłam wtedy, że nie być jest lepiej niż być. Zrozumiałam, że walka toczy się od początku świata. Walka między wrażliwością a parcianym podejściem do sprawy. Te wszystkie policzki wymierzane w moją stroną. Wiersz „Kto ukrywa się w lektyce z piasku” z tomiku „Wiersze dla jednego człowieka” (2017) jest tego wyrazem. Pisałam go jak na zamówienie moich odczuć. Był pisanym tym co czułam. Nic nie ma w nim wykalkulowanego. Emocje wzięły górę nie zważając na słowa chciały wyrazić się poprzez jakąś całość zwaną wierszem. Nie chodzi w tym wierszu o słowa ale o pewien obraz. Pisząc myślałam obrazami widząc swoje zagubienie. To całe nieprzystosowanie do realiów. Te konflikty z tym co było codziennością. Nie umiałam stawać się jedną z wielu. Zawsze gdzieś odstawałam. Byłam jak odklejona od rzeczywistości. Czułam się jakbym wciąż przebywała na pustyni. Nie umiałam nawiązać kontaktu z drugim człowiekiem. Nie umiałam zadomowić się choćby na chwilę. Wszędzie czułam się jak w poczekalni. Mieszkałam w spojrzeniach przypadkowych ludzi. Żyłam w dotyku drzew i kamieni. Niekiedy na pustyni wyrastała łąka. Wyobraziłam sobie, że muszę być z innej planety. Wtedy wychodziło mi coś naprzeciw utwierdzając mnie w tym przekonaniu. To coś było moimi przeczuciami. To coś było moimi pragnieniami. To coś było moja wyobraźnią. Wyobrażałam sobie jak jest na mojej planecie. To co było na Ziemi oddalało się ode mnie. Widziałam rzeczy z dystansu jakbym ich nie rozumiała. Odległość była tak wielka, że nawet nie próbowałam jej przebyć. Tkwiłam w tym odosobnieniu. Zdana tylko na siebie i swoją poezję.
© Ewa Sonnenberg