Gdy pisałam wiersz to było tak jakbym tchnęła w niego swój oddech. Każdy wiersz był ze mnie, posiadał moje kości i krew. Był cielesny, jakby słowo stawało się ciałem. Tym oddechem powoływałam do życia różne rodzaje bytów. Różne odcienie odczuć. Szukałam w sobie tych odcieni. Tych odczuć, które wymykają się utartym schematom poznania. Chciałam odnaleźć nowy sposób na odczuwanie. Nowy sposób nazywania tego, co od wieków przeżywamy tak samo. Kiedyś zdałam sobie sprawę, że takie oddawanie swojego oddechu tekstowi jest rzeczą szczególną. Ileż można tak czynić. Na ile wierszy starczy mojego oddechu, zastanawiałam się. Wiersz, w który tchnęłam oddech był rozpoznawalny. Czułam, że pulsuje w nim życie. Czułam, że to życie, które powołałam jest czymś, co nigdy nie zginie. Takim wierszem jest „Biografia znaleziona na śmietniku” z tomiku „Płonący tramwaj” (2001). Nie wiem jak i gdzie wpadłam na pomysł napisania tego wiersza. Ale pamiętam jak go pisałam. Nie odrywałam się od tego wiersza pisząc i pisząc. Postać jest fikcyjna. Postać jest mną. Opisywałam siebie zdystansowana do tego, co minęło. Był ku temu pretekst. Właśnie wróciłam z Paryża do miasta mojej młodości. Dystans jaki wtedy osiągnęłam dotyczył wszystkich sfer życia. Chciałam to opisać. Tak stworzyłam mężczyznę – siebie, który za pomocą monologu opowiada o swoim życiu. Jakiś etap miałam za sobą, ten wiersz był idealną okazją, by podsumować swoje dotychczasowe życie. Poniekąd każdy wiersz jest takim skrótowym podsumowaniem. Poezja to dziedzina, w której skrót jest wyznaczany poprzez ogromne pola doświadczeń. Im więcej doświadczeń, tym wiersz jest bardziej skondensowany. To, co dotychczasowe zebrałam do jakiejś maszynki do przerabiania zdarzeń w słowo. Wiersz zaczął się sam pisać. Niewiele było w tym udziału jakiś szczególnych odczuć. W tym pisaniu było coś mechanicznego. Stałam się na czas pisania maszyną, która tylko zapisywała to, co dyktowała jej przeszłość. Chwyt był na tyle nośny, że ogarnął niemal całość tego, co chciałam opowiedzieć. A było co opowiadać. Miałam za sobą ogrom zdarzeń, które aż się prosiły by wyjść na światło dzienne. Starczyło ich do wiersza. Ba, wiersz jest tylko fragmentem tego, co nazywamy bagażem życia. Czułam się jakbym ten bagaż trzymała w przechowalni bagażu i naraz poszła po niego. Zaskoczona, że wszystko, każda historia tak pasuje do siebie jakby były fragmentami jakiejś układanki.
© Ewa Sonnenberg