Był moim nauczycielem. Prowadził zajęcia z Form Muzycznych. Odrealnionym ekscentrykiem o niezwykłej wprost wrażliwości. Zielonooki od razu zwrócił moją uwagę. Stał się moja Muzą. Napisałam dla niego wiele wierszy. Wiersz „Chimera” z tomiku „Hazard” (1995) nawet mu zadedykowałam. Umykał. Wciąż uciekał. Zastanawiało mnie to jego unikanie kontaktów i rozmów. Był zagadkowy. Chciałam rozwiązać tę zagadkę. Opisywałam go na różne sposoby, żeby tylko go zrozumieć. Chodził w błękitnym sweterku. Był jak chodząca zagadka, której nigdy nie udało mi się rozwiązać. Było to wczasach gdy studiowałam na Akademii Muzycznej. Wtedy dźwięki były dla mnie najważniejsze. Niezwerbalizowane odcienie różnych tonacji. W tych dźwiękach niekiedy odnajdywałam słowa. Dźwięk naprowadzał mnie na treść. Na sposób muzyczny słyszałam swoje wiersze. Widząc długość każdego wersu. Jakbym frazowała i przybierała różne postacie dźwięku. To muzyka była pierwsza przed pisaniem. Gdy grałam w wykonywanych utworach słyszałam wiersze. Mogłam tak pisać pod dany utwór muzyczny. Dźwięk i słowo były dla mnie tożsame. To, co było elementami muzyki mogło stawać się elementami wiersza. Rytm, melodia, harmonia, kolorystyka wszystko to przenosiłam w sferę poezji. Muzyka otworzyła mi drzwi do świata poezji. Chciałam pisać w sposób w jaki grałam. Ekspresyjnie, gwałtownie, jakby w pogoni za jakąś tajemnicą. Niby tak blisko nas a tak nieuchwytną. Wiersz „Chimera” jest sposobem na opowiedzenie o drugiej osobie. Na mentalne spotkanie z drugą osobą. W tym wierszu pozostał na zawsze tamten czas, gdy byłam młoda i pełna nadziei. Zaintrygowana dziwacznością swojego nauczyciela. Nauczyciel był jakby z innego świata. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie radzi sobie z rzeczywistością, że od tej rzeczywistości stroni. Uciekał od rzeczywistości jakby go kiedyś nieuleczalnie zraniła. Był jak zraniony ptak, który zapomniał latać.
© Ewa Sonnenberg