FEDERBUSCH ZYGMUNT. Wróciłem do „Moich liryków” Federbuscha, nie dowierzając sobie, nie dowierzając wcześniejszej lekturze:
Wonieją mi cudnie twe oczy;
Ich blask pociąga mnie złoty
I budzi w mem sercu miłosną
Pieśń szczęścia i pieśń tęsknoty.
Budzi w mem sercu pragnienia;
I chęć się rodzi w niem pusta:
Całować upojne twe oczy,
Gorąco całować twe usta.
Do poety trzeba się zbliżać po wielekroć. Nie wystarczy jedno, drugie i trzecie posiedzenie w Bibliotece Narodowej, a już zupełnie nie można poprzestać na wynotowaniu „pizdum-grizdum” z tekstu Ryszarda Milczewskiego. Fascynuje mnie oczywiście „pizdum-grizdum”, ale nie zaniedbujmy wyznań miłosnych Federbuscha:
Kwiaty o szczęściu tak mówić umieją;
A więc mi powiedz, mój wonny kwiecie,
Czy są gdzie takie kwiaty na świecie,
Które od ciebie bardziej wonieją.
Bądźmy spostrzegawczy. W książce Zygmunta Federbuscha wonny kwiat przewija się z wiersza na wiersz: „Kwiaty tak pięknie często wonieją, / Kiedy je ranek wiosenny rozchyli”, „Bo ciebie posiadam, mój wonny kwiecie, / Bogaty jestem, jak nikt na świecie!”. Skądinąd uważam, że każdy poeta funduje nam mniejsze lub większe kwiatki. Choćby „pizdum-grizdum”.
Zygmunt Federbusch: „Moje liryki”. Drukarnia Renaissance, Kraków 1933, s. 43
[23 IX 2015]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki