Wyobraź sobie brzeg morza, spokojnego i tak niebieskiego, że aż trudno uwierzyć w ten kolor.
Na pierwszym planie kilka antycznych kolumn, uciętych tak w połowie, stojących na postumencie wokoło obrośniętym bujną, ciemną trawą. Dalej to morze.
Fotografia z podróży.
Chciałoby się tam być, gdy te kolumny miały jeszcze głowy. Może był też dach?
Ale nawet tak jak teraz - też jest pięknie.
A teraz pomyśl, że jesteś facetem, masz około 40 lat, w dobrym zdrowiu,
z miłą, piękną kobietą u boku, i jesteś namiestnikiem małej (trudno, będzie lepiej)
prowincji, gdzieś na krańcu świata, która - niestety - ciągle sprawia ci jakieś kłopoty.
Właśnie były małe ruchawki, ale jak zwykle poradziłeś sobie, wróciłeś
i teraz spacerujesz leniwie, patrząc w morze. Popijasz chłodne falerno, którego
zapas niestety szybko się kurczy, a to tutejsze, choć całkiem niezłe, przecież
nie umywa się do twojego, powiedzmy: rodzinnego.
Więc pijesz, zagryzasz wino suszonymi figami (gdy słońce za mocno praży, chowasz się pod portyk) i usiłujesz sobie przypomnieć imię tego buntownika, który przed paroma dniami zawisł na krzyżu, tam w tym okropnym mieście.
Jakże mu było: Jakub? Jonasz?
Jezus! A tak, Jezus syn Józefa.
Więc, wychylę chłopie ten kielich za twoją wędrówkę do Hadesu.
Ale czasem nie wracaj! Ha, ha.
...Jakże ten wiatr od morza przyjemnie chłodzi.
życząc udanych wakacji, w Cezarei i gdzie indziej...
© Ryszard Lenc