3.05.24 Częstochowa
Dziś przypada Święto Narodowe Trzeciego Maja, a jednocześnie Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Kłania się wielka historia. W 1656 r. aktu oddania państwa pod opiekę Matki Bożej dokonał w katedrze lwowskiej król Jan Kazimierz po obronie Jasnej Góry przed Szwedami. Natomiast w 1791 r. Sejm Czteroletni przyjął ustawę rządową, która przeszła do historii jako Konstytucja 3 Maja – pierwsza taka w Europie i druga na świecie.
Jest ciepły, słoneczny dzień. Jedziemy z Dorotą do Częstochowy. Parkujemy na Rynku Wieluńskim i idziemy w kierunku Jasnej Góry. Dochodzimy do jasnogórskich błoni, gdzie zgromadził się już spory tłum ludzi. Trwa właśnie okolicznościowa msza święta. Wśród biskupów i kapłanów są Prymas Polski, arcybiskup Wojciech Polak, oraz nowy Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, arcybiskup Tadeusz Wojda. Homilia ma charakter podniosły – religijny i patriotyczny. Mowa również o licznych zagrożeniach dla człowieka, w jakie obfituje współczesny świat. Jak zawsze.
Idziemy teraz do Bazyliki Jasnogórskiej i Kaplicy Cudownego Obrazu Czarnej Madonny. Przypominam sobie, jak w zeszłym roku w Wilnie stałem przed Obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej, Madonny Miłosierdzia. Wizerunek częstochowski jest starszy o mniej więcej trzysta lat. Z kaplicy wychodzi się na kolanach. Potem wchodzimy na piętro klasztoru, gdzie oglądamy i podziwiamy „Golgotę Jasnogórską” Jerzego Dudy-Gracza. To cykl osiemnastu obrazów, na który składa się czternaście stacji Drogi Krzyżowej oraz cztery dzieła dodatkowe. Ostatnie z nich przedstawia Wniebowstąpienie Jezusa. Wizja znakomitego malarza robi na nas duże wrażenie swoim rozmachem oraz głębią artystyczną i duchową.
Wiara to bardzo złożona substancja, o której niełatwo mówić. Podobnie jest z patriotyzmem. W ocenie takich postaw najczęściej posługujemy się stereotypami. A przecież to siedzi w naszym środku. Skądś się tu wzięło i mimo chuchania i dmuchania może niespodziewanie odejść sobie w siną dal. A potem ni stąd, ni zowąd powrócić jak marnotrawny syn.
Nie zwiedzamy już dalej Częstochowy, tylko zjadamy szybko kanapki i w ten duszny (także od duszy), gorący dzień wracamy do naszej kolebki, Łodzią zwanej. Przypominam sobie po drodze, że z Częstochowy pochodziła Halina Poświatowska. Może następnym razem uda mi się odwiedzić muzeum jej imienia.
© Marek Czuku