Krótka forma prozatorska, oparta na prostych motywach fabularnych, ale bogata w środki poetyckiej ekspresji, ma wielowiekową tradycję, sięgającą Biblii i starożytności. Gatunek ten bliski jest Mariuszowi Samborowi, który ogłosił swój kolejny zbiór próz poetyckich (mających miejscami charakter groteskowy, surrealistyczny czy psychodeliczny) pt. „Pani Kołodziej” (Kraków 2023). Jego bohaterami są oprócz postaci tytułowej także Pan Ryba oraz bezimiennie i zbiorowo kawki i gołębie. Figury te goszczą we wszystkich miniopowiadaniach, z tym że główny ton nadaje w nich Pan Ryba, wokół którego koncentruje się narracja.
Pan Ryba jest nawiedzonym buddystą i filozofem, kochającym świat i przyrodę („Ach, cóż to jest za cudowny dzień, piękny dzień, cudowny dzień. Będziemy karmić ptaszki, cudowny dzień, piękny dzień”). Jest też pisarzem, który na razie nie może zdobyć uznania. Zastanawia się nad szczęściem, miłością oraz rolą przypadku w życiu i jego sensem. Pragnie się spotkać z internetową przyjaciółką Panią R., którą bezgranicznie kocha. Nieustannie stawia przed swoim domem karmniki (niszczone potem przez Panią Kołodziej) i sypie ptakom ziarno.
Walczy z tym dozorczyni Pani Kołodziej („Nie sypaaaać! No móóówięęę i powtarzaaaam nie syyyyyyypaaaać ziarna. Nie sypaaaaać cholernym ptakom cholernego ziarna!”), która dba o ład i porządek, utrzymuje czystość, tępi robactwo i segreguje śmieci oraz ma szacunek do służb mundurowych. Namiętnie czyta horoskopy, bo wierzy święcie w słowo pisane. Natomiast w niedzielę rano słucha w radiu audycji religijnej. Pani Kołodziej odgrywa rolę szwarccharakteru, a konkretnie zołzy, która nienawidzi i gardzi wszystkim, co odmienne od jej wyobrażeń.
Panią Kołodziej drażni też muzyka dochodząca z mieszkania z góry. To Pan Ryba słucha nastrojowego utworu jednego ze współczesnych kompozytorów. Wszystko kończy się waleniem kijem od miotły w sufit i krzykiem: „Przyyyyycisz muuuuzykęęęę, klarnecie booooooosy!”. Na to Pan Ryba, w ramach retorsji, „przekręca, w odwrotną oczywiście stronę, gałkę sterowania głośnością wzmacniacza”. A w dalszej perspektywie – „napisze dzieło życia”.
Można odnieść wrażenie, że autor bawi się swoimi bohaterami, a jego poczucie humoru okazuje się wyrafinowaną kpiną oraz ironią. Z przymrużeniem oka są cytowani Szekspir, Proust, Borges, Kierkegaard, a także przytaczane fragmenty z buddyjskich pism, piosenek zespołów Rammstein i Czerwone Gitary czy polemik Jacka Podsiadły na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Z kolei pojawiające się od czasu do czasu kryptocytaty są żartami z utartych zwrotów, skrzydlatych słów czy medialnych schematów i kalek. (...)
[całą recenzję można przeczytać w „eleWatorze” nr 1-2/2024]
© Marek Czuku