22.09.17 Lublin
Kolejne spotkanie autorskie w Lublinie mam dopiero wieczorem, więc wykorzystuję czas na zwiedzanie tego położonego na wzgórzach miasta, o wielowiekowej historii, na styku dwóch kultur europejskich – wschodniej i zachodniej. Ten największy ośrodek wschodniej Polski, licząc na prawo od Wisły, znam dość słabo, bywałem tu do tej pory rzadko i do tego raczej przejazdem, najwyższy czas więc, by to nadrobić. Pierwsze kroki kieruję ku Wieży Trynitarskiej, by na wszystko spojrzeć z góry. Na taras widokowy, położony na wysokości 40 metrów, wchodzę po 207 schodach, w tym 83 kręconych i bardzo wąskich. Po drodze oglądam eksponaty z Muzeum Archidiecezjalnego – barokowe aniołki, frasobliwe Chrystusy, obrazy, tkaniny, instrumenty muzyczne. Przyciągają wzrok – „Maria”, czyli największy dzwon w Lublinie, oraz wystawa zdjęć obrazujących historię greckokatolickiej cerkwi w Łopience, która to budowla i jej wyposażenie uległy po II wojnie dewastacji, by w ostatnim trzydziestoleciu powoli się odbudowywać. Widok na miasto z lotu ptaka potwierdza zasłyszaną wcześniej opinię, że Lublin jest pełen zieleni. Spore obszary zadrzewione mieszają się z kwartałami blokowisk (w oddali) oraz zabytkowymi przestrzeniami (bliżej).
Zmierzam teraz w kierunku Zamku. Po drodze mijam kwadratowy Rynek, otoczony barokowymi kamienicami, który w pełni światła dnia ukazuje prawdziwe swoje oblicze. W cetrum placu stoi pokaźny budynek ratusza z początku XV stulecia, który po półtora wieku stał się siedzibą Trybunału Koronnego dla Małopolski. W tym miejscu zmarł Jan Kochanowski w trakcie przemowy przed Stefanem Batorym. Za kolejnym skrzyżowaniem uliczek pojawia się labirynt pozostałości fundamentów kościoła farnego (gdzie trochę sobie krążę), a za Bramą Grodzką widać już niezbyt wysoki Zamek, który wyróżnia się kształtem (na planie czworoboku) oraz kremowo-beżowym kolorem. Początki murowanej budowli sięgają czasów Kazimierza Wielkiego (gotyk), która stanęła w miejscu drewnianej, w XVI w. przebudowano ją w stylu renesansowym, później zniszczył ją szwedzki potop, by ponownie wzniosła się w I połowie XIX w., już na neogotycką modłę. Tu w 1569 r. podpisano akt Unii Polsko-Litewskiej. W XIX w. Zamek stał się więzieniem, które funkcjonowało do 1957 r. (na początku było ono carskie oraz austriackie, podczas wojny hitlerowskie, a następnie podlegało UBP). Niemcy więzili tu ok. 40 tysięcy Polaków (wielu z nich zamordowali), komuniści zaś – ok. 32 tys. żołnierzy konspiracji niepodległościowej, wykonując wiele wyroków śmierci i poddając więźniów torturom.
Mam zamiar zwiedzić cały Zamek, który jest siedzibą Muzeum Lubelskiego, niestety, górująca nad nim najstarsza baszta (donżon) z XIII w. jest dzisiaj nieczynna. Oglądam więc bardzo ciekawe zbiory archeologiczne, etnograficzne, numizmatyczne (w tym monety z czasów rzymskich) oraz militaria, a potem obrazy z okresu staropolskiego. Zatrzymuję się przed obrazem Jana Matejki „Unia Lubelska”, a następnie przechodzę do Kaplicy Trójcy Świętej. To jeden z najcenniejszych zabytków sztuki średniowiecznej w Europie, łączący gotycką architekturę z bizantyjsko-ruskimi malowidłami, których fundatorem był Władysław Jagiełło. Freski te o tematyce religijnej robią na mnie duże wrażenie swoją prostotą formalną, a jednocześnie – bogactwem wewnętrznym, natomiast powaga wysmukłej i niezbyt rozległej budowli działa na zwiedzających refleksyjnie i wyciszająco.
Następnym moim celem jest Muzeum Literackie im. Józefa Czechowicza. Mieści się ono w zabytkowej kamienicy przy ul. Złotej i jest dosyć kameralne, niezbyt duże. Bardzo lubię tego poetę, bez którego twórczości trudno omawiać polską poezję XX wieku. Plasował się on początkowo na peryferiach głównego jej nurtu, a odbiór jego wierszy przypomina nieco losy poezji Bolesława Leśmiana, niedocenianego najpierw, obecnie uważanego za jednego z najważniejszych polskich poetów. Spokojnie oglądam plansze, patrzę na fotografie, czytam informacje o kolejnych etapach życia Czechowicza oraz fragmenty jego utworów, zatrzymuję się nad rękopisami i drukami pokrytymi patyną czasu (tomiki, czasopisma). I jak zawsze zastanawia mnie ten profetyczny fragment wiersza „żal”: „ja śpiąca pośród jaskrów / i dziecko w żywej pochodni / i bombą trafiony w stallach / i powieszony podpalacz / ja czarny krzyżyk na listach”, w którym lubelski katastrofista przewidział swoją śmierć w pierwszych dniach wojny, a nawet określił sposób odejścia („bombą trafiony”).
Wreszcie nadchodzi czas mojego wieczorku w Domu Kultury „Ruta” na osiedlu mieszkaniowym Czuby. Placówką tą kieruje żona Adama Kulika – Małgosia, która dba o różnorodną ofertę tej placówki. Podziwiam liczne statuetki – zdobyte trofea przez zespół taneczny, a także dyplomy uznania za całokształt kulturalnej działalności tego ośrodka. W sali, gdzie odbywa się moje spotkanie, wiszą abstrakcyjne obrazy Henryka Widelskiego, które w sposób symboliczny przedstawiają kolejne dni tygodnia, a jednocześnie tworzą przyjazną przestrzeń dla mojej poezji i prozy. Jesteśmy tu w kameralnym gronie, więc gromadzimy się w kręgu, wokół stolika, a wśród przybyłych są bardzo ciekawe osoby, dzięki którym dyskusja staje się inspirująca i pozostaje nam na dłużej w pamięci. Uzgodniłem z Adamem, że zaprezentuję ten sam program, co wczoraj, bo się sprawdził „w boju”. Rozmowy na tematy okołoliterackie przeciągają się ponad przewidywany czas. To lubię! Lublin żegnam o dziesiątej, by nocnym busem wrócić do rodzinnych pieleszy. Obiecuję sobie, że magiczne miasto nad Bystrzycą odwiedzę jeszcze niejeden raz.
© Marek Czuku