copyright © www.latarnia-morska.eu 2015
My tu, w Warszawie, mieliśmy zawsze wybitnych varsavianistów. Ja dawnymi czasy nie omijałem na łamach „Życia Warszawy” żadnego artykułu Karoliny Beylin czy Jerzego Kasprzyckiego. Ale jeśli wyklepiecie w googlach stosowne hasło, to tych piewców i znawców stolicy znajdziecie kilkudziesięciu.
Nie wiem, jak nasz róg obfitości ma się do odnośnej sytuacji w Szczecinie, ale wiem jedno: Artur Daniel Liskowacki jest znawcą, a nawet „fanatykiem” swojego miasta. Recenzowałem zresztą w LM jego niedawną książkę pt. Przywracanie, wracanie i o niej nie dało się opowiadać pomijając główny wątek, czyli szczeciński. A najnowsza książka ADL już samym tytułem – Ulice Szczecina (ciąg bliższy) – ogłasza kontynuację „toposu szczecińskiego”. Kontynuację o tyle dosłowną, że w roku 1995 ADL wydał pierwszy tom tego dyptyku i to pod identycznym tytułem, pomijając tylko ów ciąg bliższy. Bo na to czas przyszedł teraz, po latach.
Artur zapewne więcej wie o swoim mieście niż Joyce’owski Dedalus o Dublinie. W każdym razie pasja to szlachetna i imponująca, zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszy jej głęboka znajomość przedmiotu.
Przed laty Bohdan Łazuka śpiewał w jednej ze swoich uroczych pioseneczek: Uliczkę znam w Barcelonie / w uliczkę tę wskoczy Boniek... Dziś można by to sparafrazować: Uliczkę znam ja w Szczecinie / Liskowacki jej nie ominie... Tak, tak...
Przytaczam niemal w całości z pleców okładki blurba napisanego przez Kazimierza Brakonieckiego: Niezwykłe są dzieje miast, które po 1945 roku przypadły Polsce. Na siłę „odzyskiwane dla polskiej Macierzy”, musiały kilka dekad poczekać, zanim urodzone w nich polskie pokolenie stanęło otwarcie do pełnoprawnego i twórczego dialogu z (obcym, eliminowanym, odkrywanym) niemieckim, pomorskim, śląskim, pruskim dziedzictwem, konfrontując go z pamięcią o utraconych lub opuszczonych stronach rodzinnych. Jeszcze świeciło Wilno Miłosza, jeszcze nostalgicznie przemawiał Lwów Lema, a już rósł realny i wyobrażony, prywatny i historyczny, codzienny i tajemniczy Gdańsk Huellego, Wałbrzych Bator, Szczecin Liskowackiego. Miasto-Człowiek. (...) „Ulice Szczecina” (...) świetnie wpisują się w ten ciekawy i potrzebny trend w polskiej kulturze, w którym poszukiwanie prawdy o sobie samym łączy się z odkrywaniem prawdy o rodzinnym miejscu-mieście. To głęboko intymny i zarazem historyczny przewodnik po Szczecinie, którego ulice prowadzą bohatera i czytelnika do sedna pytania o to, skąd i jesteśmy oraz dokąd idziemy...
Lepiej bym tego fenomenu nie wysłowił, choć sam wychowałem się na Opolszczyźnie w małym, poniemieckim miasteczku i noszę w sobie do dzisiaj to rozdarcie kulturowe. Jak mój Ojciec, który w tymże miasteczku, wspominał nieustannie swój utracony Lwów. Różnica między „pozyskaniem” a „utraceniem” jest jednak spora. W książkach Liskowackiego dominuje refleksja faktograficzna i mentalno-aksjologiczna nad kamienną aglomeracją, która oscyluje między historią a historią, kulturą a kulturą. Duszą miasta są zawsze ludzie – oni ją utrwalają i ją zmieniają. Ona wysławia ogród, który porósł nowym ogrodem. A kamienie mają to do siebie, że nie milczą. Tylko trzeba umieć się w nie wsłuchać.
Liskowacki nie ogranicza się do formuły aglomeracyjnego i historycznego bedekeru. Po pierwsze odnotowuje drobiazgi, które zasadniczo nadawały Szczecinowi polskie obywatelstwo. Ot chociażby to, że nazwę ulicy Weberstrasse zamieniono na ulicę Tkacką. I tak po kolei zmieniano wszystkie nazwy. Nawiasem mówiąc nowa onomastyka bardzo nam, Polakom, była potrzebna. Cudny jest ten rozdzialik, kiedy Artur opowiada, jak ważna była dla niego ulica Tuwima. Powstała jako łącznik między Lortzingstrasse, Richard-Wagner-Strasse a Zabelsdorf... I nagle na tym kawałku miasta ożywia nie tylko postać Juliana (z dodatkiem sympatycznej pikanterii), lecz i wielkich Niemców: Alberta Lortzinga, Carla Marii Webera, Carla Loewe... Wraca też do swojej dziecięcej i młodzieńczej pamięci – i przywołuje „ludzi zwyczajnych”, współsąsiadów-Polaków. Bo cóż znaczy miasto bez ludzi? Ale ADL „reanimuje” ich z oparów przeszłości, pokazuje, jak jedni zastępowali innych, jak czas żywych zasiedlał na nowo czas martwych.
Innymi słowy ta opowieść o Szczecinie jest zdumiewająco drobiazgowa. Liczba faktów, fakcików, niuansów, szczegółów, nazwisk, zdarzeń, przemian rodzi aż zawrót w głowie czytelnika. Ale weryzm tej książki jest tak przekonujący i czuły, że wciąga nas w dżunglę wielogłosej wrzawy czasów. Historyczna wiwisekcja miasta nie jest zabiegiem funeralnym; wręcz na odwrót – ono ożywa dzięki skrupulatnej rekonstrukcji jego dziejów, zdarzeń i przemian. Ta opowieść ma walor i faktograficzny, i historiozoficzny, i kulturowy, i – rzekłbym nawet – egzystencjalny. Do tego zdarzyły się Liskowackiemu dobre czasy, kiedy już żadna propaganda polityczna nie miałaby siły narzucić mu innej dykcji.
Na koniec cytat z samego końca tej książki. Oto jak Artur ze swoim synkiem Konradem chowali świnkę morską. Włożyli ją do pudełka po butach i pogrzebali w ziemi gęstej od gliny. Ale pamiętam, że przy kopaniu grobu dla świnki przypomniałem sobie, że świnki morskie – czy raczej zamorskie – pochodzą z Peru. Co, u licha, robiła peruwiańska świnka w Szczecinie, na ziemi Nebusza albo Zabla? Oczywiście oprócz tego, że umarła, i zostanie tu już, razem z nami.
Co, u licha, my, Polacy, robimy dzisiaj na ziemi Nebusza i Zabla, co robią Ukraińcy we Lwowie, co robią Czesi na Zaolziu? Ale niech już tak zostanie, jak jest. Historia miast i regionów może nas złościć, lecz Artur Daniel Liskowacki uczy nas, jak złości unikać i jak na gruzach budować nowy ład i kulturę, zachowując szacunek i pamięć do starego ładu i starej kultury.
Leszek Żuliński
Artur Daniel Liskowacki Ulice Szczecina (ciąg bliższy) – http://www.wforma.eu/ulice-szczecina-%28ciag-blizszy%29.html