copyright ©
proarte.net.pl 2010
Lecz krzyk nie określał niczego, nie nazywał, nie wyrażał żadnych emocji, lecz sam był przedmiotem określeń, sam był emocją i punktem odniesienia. Krzyk myśli, krzyk marzeń i niemożliwych nadziei, krzyk zlękniony i zadziwiony samym sobą, sam się stwarzający i sam ulegający rozpadowi pod wpływem swej siły. Tak szybko, jak się rozległ – ucichł, pozostawiając jednak w myślach słuchacza rozrywający ból i przerażenie, uświadomione dopiero, gdy źrenice jego oczu ponownie się rozszerzyły, a włosy na ciele łagodnie opadły, tworząc falistą powłokę okrywającą zesztywniałe ciało.
Gdybym miał przypomnieć sobie choć jedno zdarzenie z książki Pawła Orła, przyszłoby mi to z dużym trudem. Owszem – pamiętam pojedyncze słowa, pamiętam zdania wypowiadane z taką wagą, jakby dotyczyły mnie samego, i niemal fizycznie przypominam sobie ruch ust tworzących nowe znaczenia, widzę spojrzenie przerażone samym przebłyskiem nagle uświadomionej rzeczywistości i mimowolny ruch ręki, wstydliwie próbujący dotknąć nieistniejącego ramienia ukochanej. Ale zwarta fabuła, akcja, przyczyna i skutek są mi obce – zupełnie jakbym nie przeczytał całego zbioru, lecz jedynie niedbale przerzucał stronice, zatrzymując wzrok na przypadkowych fragmentach. A przecież tak nie było, i choć od ukończenia przeze mnie lektury minęło już trochę czasu – czytałem, i to czytałem uważnie, zachłannie i zaborczo, nie pozwalając uciec ani jednej myśli, ani jednemu, najlichszemu choćby słowu, ukrytemu pomiędzy ważniejszymi od siebie kwestiami.
Czy to znaczy zatem, że proza Orła jest nieciekawa? Że nie zapada w pamięć? Nie wytrzymuje próby czasu? Nie, powód jest inny.
Nic a nic nie posiada po prostu zwartej, jednolitej akcji, a ta, która jest, ma znaczenie drugorzędne, będąc jedynie tłem dla postaci głównego bohatera. Sprzyja zresztą temu zastosowana przez autora forma krótkich opowiadań, pozwalająca na wielokrotne modyfikowanie i przemieszanie rozmaitych elementów tekstu i rozwiązań stylistycznych, do których respektowania przyzwyczaiła nas klasyczna literatura, a które to Orzeł nieustannie narusza. Autor wybija zatem czytelnika z dobrze znanego rytmu, wprowadzając go zarazem we własny, oniryczny świat marzeń przemieszanych z groteskową rzeczywistością, w świat nieuznający logicznego porządku rzeczy ani chronologicznego przebiegu zdarzeń. Wchodzimy zatem w rzeczywistość Pana O., zmuszeni do całkowitego podporządkowania się jego prawom, lecz zarazem nie odnajdujemy w nim nikogo innego, jak siebie, ukrytego pod postacią głównego bohatera – bez imienia, bez wyglądu i bez osobistych preferencji.
***
– Pan O. jest tutaj...
A ja zrywam się z łóżka, widzę przerażoną twarz mojego gospodarza i krzyczę na jego córkę, żeby więcej nie przynosiła mi kolacji na śniadanie. Taca upada jej na ziemię, tworząc nowe pojęcie sztuki dynamicznej, a ja ciągle żałuję, że nie mam czasu, by temu się przyjrzeć, bo muszę wychylić się okna jak nad studnią i spojrzeć na ludzi. A oni stoją na ulicy i czytają nową nienapisaną książkę Kafki, więc wybiegam w piżamie na klatkę schodową, potykam się co trzy schodki o zdechłego kota, nad którym krążą roje wściekłych much. Jestem już na ulicy i nikt nie czyta już żadnej książki bez liter, tylko panowie na czarno ubrani kłaniają się sobie, a panie wszystkie również na czarno ubrane ignorują panów rwących się do całowania ich rąk, gdy sami mają swoje bijące serca tuż przy gardle.
Pęd, krzyk czy pasja – jakkolwiek nazwalibyśmy sposób pisania Pawła Orła, określenia będzie łączył jeden mianownik – dynamizm. Materią opowiadań są chaotyczność umysłu i finezyjnie skonstruowane zestawienia skojarzeń i znaczeń. Chaotyczność, bo tak, jak nasze myśli, tak język, a w konsekwencji cały zbiór opowiadań, wydaje się nieuporządkowany, niespójny. Podświadomość nie odróżnia przeszłości od przyszłości, teraźniejszości od wyobrażeń. Pan O. budzi się, krzyczy i wybiega na ulicę, wydaje mu się, że ludzie czytają nienapisanego Kafkę... Być może chciałby, by tak było, lecz po wyjściu na ulicę nikogo już nie ma. Wraca do mieszkania, a taca, wcześniej potłuczona na kawałeczki, znów jest cała. Wszystko przypomina sen, w którym najbardziej zadziwiające nie jest to, że dzieją się nieprawdopodobne rzeczy, lecz to, z jakim spokojem je akceptujemy. Lub wyobrażenia, przelotne myśli, które mimowolnie rodzą się w naszej głowie, a których być może nawet nie zauważamy. „Nice” nie powstają nigdy bez odniesień do rzeczywistości, lecz jest to rzeczywistość skrzywiona, nienaturalna, przefiltrowana przez psychikę głównego bohatera. Paweł Orzeł nie sili się na obiektywizm, na sprawiedliwe osądy czy wierne opisy minionych zdarzeń – może sprawiać to czytelnikowi nie lada kłopot, często odnosi się bowiem wrażenie, że cały zbiór jest niejako żartem, przenikliwą ironią z nas samych i z naszego postrzegania rzeczywistości. Rzeczywistość jest taka, jak ja ją widzę – zdaje się mówić Orzeł. Unika jednak łatwego stawiania się w roli Boga. Wprawdzie potrafi przewidywać zachodzące zdarzenia (
Proszę pana... będą jeszcze cztery pociągi i każdy gorszy od poprzedniego. A ostatni – załamuje mi się głos i kończę niemal piskliwie – będzie najbardziej przerażający… – mówi w opowiadaniu zupełnie nic, czyni to jednak z perspektywy bezsilnego obserwatora, niczym śniący, uwięziony w grze swoich wyobrażeń. Bohater jego opowiadań zwykle jest niewolnikiem swych kompleksów, ułomności i szlachetnego
wykształcenia wbrew własnej woli, jak chciałoby się powtórzyć za Hantim ze
Zbyt głośnej samotności Bohumila Hrabala, pisarza będącego głównym źródłem inspiracji dla powstania zbioru.
Bohater to osobliwy – spaja swoją osobą wszystkie opowiadania. Mimo iż kontekst, w jakim występuje, wielokrotnie ulega zmianie, zachowuje ona te same, charakterystyczne cechy, z uporem podkreślając swe wyobcowanie i (co nieraz może wprawić w lekkie znużenie) melancholię. Nie wiemy nic o wieku głównego bohatera, nie mówi nam o swym wyglądzie, nie znamy jego przeszłości, ani nie możemy przewidzieć przyszłości. Nie jest nikim konkretnym, ale dzięki temu może być i każdym. Jedynym źródłem informacji są dla nas jego spostrzeżenia, tok myśli i sprawy, jakie zaprzątają mu głowę. Wyłania się z tego obraz człowieka wrażliwego, oczytanego, artysty, ale i osoby głęboko nieszczęśliwej.
Prawdziwy bohater powinien być samotny – pisał Świetlicki w
Dwanaście. I jest samotny. Pana O. otacza mnóstwo postaci – zarówno tych realnych, jak i fikcyjnych – pisarzy, malarzy, muzyków i wszystkich innych, z którymi obcował za pośrednictwem ich dzieł (porywają go dźwięki orkiestry kierowanej przez Pachelbela, przed pytaniami o transcendencję Schopenhauera ucieka do męskiej toalety, a prezydent Vaclav Havel chce kupić od niego książkę, której, jak z zażenowaniem stwierdza, już nie ma). Postacie literackie występują tu na przemian ze zwykłymi ludźmi, lecz co najciekawsze – to właśnie z nimi, wytworami fikcji bohater najczęściej prowadzi dialog, to z nimi się kłóci, śmieje i płacze, zupełnie jakby nie istniał już w rzeczywistym świecie, a przeniósł się do innego – sztuki i nauki, gdzie mieszkają już tylko umarli. Można by więc rozumieć tą książkę, jako historię o wyobcowaniu, wykluczeniu z normalnego życia – sztuka jest tu błogosławieństwem, dostarczającym niewysłowionej rozkoszy, ale i przekleństwem, skazującym na powolną banicję z ojczyzny. Jednak nawet ten ambiwalentny związek ze sztuką nie odpędza poczucia samotności.
Pan się całe życie okłamywał. Był, jest i będzie pan samotny. Proszę tego nie zmieniać, wtedy dopiero zobaczy pan co to znaczy być nieszczęśliwym – mówi do Pana O. jeden z bohaterów. Samotność jest tu nie tylko stanem umysłu, lecz także czysto fizycznym opuszczeniem:
Z czasem odkryłem, że na świecie jestem zupełnie sam, po prostu nikogo nie miałem, a miasto, poza którym spędzałem połowę dnia, po moim powrocie wydawało mi się jakby inne, obce – stwierdza w pewnym momencie narrator.
Sztuka jest zatem tylko środkiem znieczulającym na otaczający nas świat, jest przedstawieniem świata przez nas pożądanego, nie zaś rzeczywistego, tego na wyciągniecie ręki. Sztuka jest ostoją, schronieniem przed złem – lecz uwrażliwiając głównego bohatera, sprawia jednocześnie, że powoli zaczyna on dostrzegać drugie dno, metaforyczną, przerażającą warstwę, do której nie można dotrzeć w inny sposób. Szczęście jest przywilejem nieświadomości, zdaje się mówić główny bohater, a jego brak naturalną konsekwencją poznania.
Niebiosa nie są humanitarne – mówi Hrabal.
I człowiek rozumny również humanitarny nie jest. Jednak Pan O. nie poprzestaje na pogrążaniu się w melancholii, szuka rozwiązania, wyzwolenia, nie pośledniego, niepewnego, jak literatura, lecz prawdziwego.
***
A ja ciągle myślę, że Cię kocham, bo jestem spokojny i wystarczy mi świadomość, że jesteś w tym samym szpitalu co ja. Ciągle widzę te twoje śliczne oczy i nie wiem, co mam z nimi zrobić, i z tym spojrzeniem, które każe mi na ciebie patrzeć, gdy mówię przyglądając się chodnikowi, na którym stoję, a ty, jak zwykle unosisz się nad ziemią. Ty piszesz historię, stawiasz miasta, rodzisz królów i bogów, jesteś powodem wojen i maszyn do zabijania. Ja tylko dla ciebie tworzę słowa i je układam, wiążę na nich wstążkę i kokardkę, bo nie mogę się zdecydować, wstawiam je do wazonu z wodą i czekam aż przyjdziesz na umówione spotkanie do zupełnie innej kawiarni niż cię zaprosiłem – mówi Pan O. na końcu pierwszego opowiadania, a my już wiemy, że nie jest to kolejny wycinek dnia, godziny, minuty, odliczonej na zegarku i źrenicy. „Ona” nie występuje w życiu bohatera, lecz jest jego życiem, nie stanowi elementu opisu, lecz sama wyznacza ramy opisywanej rzeczywistości. Miłość pojawia się nagle, niczym niezapowiedziany gość, którego jednak wszyscy się spodziewali. Miłosne monologi skierowane do ukochanej występują w każdym opowiadaniu, nieraz powtórzone parokrotnie w obrębie jednego utworu. Bohater opisuje swą miłość na tysiące sposobów, wznosząc się na wyżyny sztuki poetyckiej, mącąc gatunki i przekraczając granice prozy, niezdolnej do wyrażenia stanu jego ducha. Czy powracające motywy to celowy zabieg stylistyczny, mający uwydatnić wagę przeżyć, czy może skazana na niepowodzenie próba oddania tego, czego nie da się wyrazić słowami, niekończące się poszukiwanie środka wyrazu, wynikające z poczucia niedoskonałości ludzkiego języka? Niezależnie od tego wiemy, że nie zdoła się uwolnić od swego uczucia – wszystko oprócz jest jedynie czekaniem na nie lub próbą jego doścignięcia. W tym sensie
Nic a nic to książka o miłości.
Nie jest to jednak zwykłe uczucie – choć bohater prowadzi dialog z innymi uczestnikami opowiadań, do swej ukochanej zwraca się wyłączenie w monologach. Uderza także idealizacja miłości i jej nieosiągalność, nieprzystawalność do rzeczywistego świata. W końcu czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy postać kobiety, wielokrotnie przecież wymieniana w książce, jej najistotniejszy element, w ogóle istnieje. Orzeł nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi, podsuwa jedynie pewne tropy, mogące świadczyć o słuszności naszych powątpiewań.
Traktuję cię jak nadprzyrodzone zjawisko, jakiś ucieleśniony cud, któremu mogę jedynie z mojego księżyca spokojnie się przyglądać i cieszyć się, że uczucia te nigdy nie staną się czymś materialnym, bo przez nie moglibyśmy zginąć, gdzieś pod nimi zgnieceni jak drętwe robaki – mówi w ostatnim opowiadaniu. A z kolei w innym, wspomnianym już przeze mnie fragmencie, jedna z postaci mówi do głównego bohatera:
Pan się całe życie okłamywał. Był, jest i będzie pan samotny (…) A ta kobieta, ten duch, niech pozostanie pana ostatnią miłością, zwłaszcza że nie istnieje i już nigdy pan jej nie zobaczy.
I chyba jestem przerażony...
***
Jak można by podsumować dzieło Pawła Orła? Czy jest to zapowiedź przyszłej twórczości nowego poety, opierającej się na bezpośrednim uzewnętrznianiu myśli bez obróbki technicznej (
Całość [pierwsze opowiadanie – przyp. aut.]
napisałem w niespełna godzinę na kolanie i tego samego dnia przepisałem, nie wprowadzając żadnych zmian – mówi autor w
Pierwszej przedmowie, skutkującym – owszem – fascynującymi rozwiązaniami stylistycznymi, ale i chaotycznością w sposobie myślenia, ograniczeniem znaczenia fabuły, miejsca i czasu? Czy może wzorowanie się na utworach już istniejących, ciekawy pastisz Hrabalowskiej twórczości, o której wpływie autor sam tak dużo wspomina? (
„Nic a nic” to zbiór nigdzie dotąd nie publikowanych opowiadań, które Paweł Orzeł napisał w hołdzie Bohumilowi Hrabalowi. Punktem wyjścia dla każdego z nich są łatwo rozpoznawalne dla miłośników czeskiego pisarza, motywy zaczerpnięte z jego tekstów – pisze wydawca na okładce zbioru). Opowiadania Orła czerpią obficie z twórczości Czecha, zarówno pod względem tematycznym, jak i stylistycznym. Nie do odparcia jest poczucie imitacji pomiędzy
zupełnie nic Pawła Orła a opowiadaniem
Zupełny Kafka Bohumila Hrabala – ta sama pospieszna rejestracja rzeczywistości, to samo, pozornie nielogiczne, przeskakiwanie z jednego tematu na drugi, smutne zadziwienie rzeczywistością i niezdolność do obcowania z ludźmi, jeśli nie są postaciami z kart książek. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że Orzeł wyłącznie kopiuje swego mistrza. Wzoruje się wprawdzie na jego twórczości, jednak poszerza możliwości literackiej wypowiedzi poprzez zastosowanie fragmentów poezji tam, gdzie proza nie wystarcza do oddania pełni sensu. Szczególnie uwidacznia się to w „erotykach” poświęconych ukochanej, swoistym znaku rozpoznawczym pisarza, w których wznosi się na szczyty swych literackich zdolności, nieraz oscylując na granicy gatunków.
Pisarstwo Pawła Orła nie jest w końcu pisarstwem globalnym, zawierającym w sobie obraz czasów właściwych autorowi.
Uważam się za świadka, a nie za wyrzut sumienia epoki (…) ponieważ od dzieciństwa przepełniał mnie podziw wobec rzeczywistości, której nie stworzyłem, która istniała wcześniej niż ja – pisał Bohumil Hrabal. Orzeł nie rości sobie takiego prawa. Istotą tomu
Nic a nic jest postać głównego bohatera, jego zagubienie i poczucie osamotnienia, odciskające na ukazywanym świecie swoje piętno.
Maciej Orłowski
Paweł Orzeł
Nic a nic –
http://wforma.eu/30,nic-a-nic.html