copyright © www.latarnia-morska.eu 2014
Co byście powiedzieli po przeczytaniu takiego „wierszyka”: szyje baba frak / kombinuje tak / kracze kruk / żaba skacze / Pan Bóg lubi ruch. Albo takiego: zgrzyty bez zgrzytania / wyzgrzytać zębów brak / można puszczać bąki / ale sam na sam. Albo takiego: duży pies / dobrej rasy / na mój dotyk / już miał wzwód / gdybym wiedział / jak to zrobić / bym mu dopomógł.
Nnnnnno... Przyznajcie szczerze, że takie „poezjowanie” chyba mało kogo wbije w zachwyt. A kto jest autorem tych i im podobnych wierszyków opublikowanych w zbiorze Zgrzyty? Ano sam Henryk Bereza!
Znałem Henryka dobrze (choć nie była to znajomość wielce zażyła). Poznałem go na początku lat 70., kiedy już zaczynał być „papieżem młodej polskiej prozy” i trzeba przyznać, że miał ogromny wpływ na jej rozwój. Stał się akuszerem nowej formacji, której sekundował niemal przez cztery dekady. Jego recenzje w cyklu „Czytane w maszynopisie” (i nie tylko one) były dla wielu autorów namaszczeniem. Poezją Henryk nie zajmował się lub zajmował rzadko. Jak widać, pod koniec życia popełniał takie jak wyżej zapiski, które poezję udawały. Przy odrobinie dobrej woli można w tych zapiskach doszukiwać się echa przeżyć, przemyśleń i epizodów, jakie gnębiły krytyka ubranego w bonżurkę prywatności. Wyobrażam sobie ten prywatny kajecik z rękopisami, które zapewne mało komu pokazywał.
Codzienna marszruta Henryka prowadziła z ulicy Widok (gdzie mieszkał) na ulicę Wiejską (gdzie była i jest redakcja „Twórczości”). Tam, w kawiarni „Czytelnika” można było Berezę spotkać niemal codziennie w towarzystwie kolegów z redakcji. Myślę, że oni własnym uchem słyszeli niektóre z tych tekścików. Zapewne cytowanych pour la hec. Bohdan Zadura w posłowiu do tej niewielkiej książeczki wspomina zresztą, że Bereza testował na swoich zaprzyjaźnionych słuchaczach te miniatury, których wartość sam nie był pewny. Być może otuchy dodawały mu trzy wcześniejsze zbiorki „parapoezji”, jakie wydał w latach 2003, 2010 i 2011.
Najistotniejsza jednak wydaje mi się ta konstatacja Zadury, że „Zgrzyty” ...można czytać jak poemat. Najbardziej chyba zbuntowany, obrazoburczy, polemiczny, najbardziej gorzki. Można powiedzieć, że Henryk Bereza przestaje w „Zgrzytach” przejmować się względami tzw. dobrego smaku, że trochę te zgrzyty są po to, żeby zmierzyć się z sytuacjami bardziej skandalicznymi (...), z sytuacjami może w pewien sposób najważniejszymi w jego życiu.
Nie zmienia to jednak mojego zdania, że wszelkie zapiski na mankietach czynione przez ludzi literatury muszą być równie ważne jak ich literatura. Często nie bywają. Henryk Bereza był wybitnym znawcą prozy, co nie znaczy, że musiał być wybitnym prozaikiem. Do poezji było mu zapewne jeszcze dalej. Ale w tym momencie rodzi się pytanie, czy Zgrzyty to w ogóle poezja. Moim zdaniem to raczej bardzo intymne zapiski, scenki, mementa, obrazki, które musiały mieć jakieś korzenie w epizodach i perturbacjach życia (o czym Zadura wspomina). Potrzeba takiej ekspresji jest bez wątpienia ciekawa.
Nie ukrywam jednak, że jestem rozczarowany „formułą artystyczną” tych „wierszy”. Czy ten tomik musiał się ukazać?
Otóż zaskoczę Was po tym, co napisałem powyżej: uważam, że dobrze, iż się ukazał. Są trzy powody. Pierwszy to taki, że szczecińska oficyna Forma jest związana z Fundacją Literatury imienia Henryka Berezy. A więc on jest jej Patronem, a wobec Patrona ma się jakieś powinności. Fundacja i Forma te powinności wypełniają w piękny sposób.
Drugi powód to ten, że opublikowanie całej spuścizny Henryka Berezy, łącznie z tą z dna szuflady, powinno dokonywać się sukcesywnie i konsekwentnie – po to, by ona zaistniała w sposób zmaterializowany.
A trzeci powód to taki: są wyjątki! Gdyby te tekściki napisał jakiś debiutant czy trzeciorzędny autor, można by je zignorować. W przypadku Berezy one „znaczą inaczej”, one mówią dużo, one dopowiadają, z czym i jak zmagał się autor. Autor niezwykle ważny dla mojej generacji i życia literackiego czterech minionych dekad.
Leszek Żuliński
Henryk Bereza Zgrzyty – http://www.wforma.eu/313,zgrzyty.html