copyright © https://melancholiacodziennosci.blogspot.com 2019
W „Innym świecie” Gustaw Herling-Grudziński pisał „Boże, daj mi samotność, bo nienawidzę ludzi”. Jerzy Franczak tak stanowczy nie jest, o czym wymownie zaświadczy druga historia, opisana w jego książce. Odnoszę też wrażenie, że tytułowa ‘odległość’, wcale nie jest tu wołaniem o wolność i wyrwanie się z więzów codziennego mozołu (patrz historia pierwsza). Oczywiście, bohaterowie książki przed czymś uciekają, coś ich od środka toczy i nie pozwala spać spokojnie. A jednak kluczowe pytanie jakie nasuwa mi się przy lekturze tej mikropowieści nie brzmi przed czym, ale dokąd.
W kilku recenzjach „Święta odległości” czytamy o możliwych interpretacjach filozoficznych utworu. Przede wszystkim o trzech przemianach ducha Nietzschego, ale także kategorii popędów życiowych Freuda. Z dwóch powodów ja o tym pisać nie będę. Po pierwsze dlatego, że kto chętny, niech szuka dalej. Drugi powód jest znacznie ważniejszy – podczas lektury myślałem o tym co mnie otacza, nie zaś o niemieckim filozofie. Być może, takie moje podejście zostanie odczytane jako ślizganie się po powierzchni literackiej uczty, albo co gorsza, niekompetentne spłaszczanie misternie ułożonej mozaiki odniesień i sensów. A niech tam! Kto by się tym przejmował? Jerzy Franczak dał mi wystarczająco dużo pretekstów do tego, aby przez pryzmat jego najnowszej książki spojrzeć nieco innym okiem na pojęcia męskości i polskości, czyli inaczej mówiąc, także na mnie.
Autor rozpisał swoją niewielką książkę jako swego rodzaju tryptyk o różnych charakterach i życiorysach, które ostatecznie łączą te same problemy niedopasowania. W pierwszej narratorem jest Michał, dziennikarz i ojciec dwójki dzieci. Jego na wskroś poukładane życie mierzi swoją wychuchaną strukturą. Każda sekunda wkomponowana w z góry określoną organizację, podporządkowana jest skutecznemu pełnieniu ról społecznych ojca, męża i pracownika. Szczątki wolnej woli co rusz przygniatane są cywilizacyjnymi nakazami: zrób, idź, zarób, przynieś, wyglądaj, szanuj. W tym skategoryzowanym, rutynowym świecie nawet męski wyjazd poza miasto okaże się wydarzeniem wartym wzmiankowania, a może nawet określającym prawdziwą twarz bohatera. To właśnie gdzieś w Beskidzie Niskim, Michał i jego koledzy, już bez cywilizacyjnych kajdan, odkryją w sobie młodzieńczą buńczuczność i egoizm. Polegując w otoczonym lasem namiocie, będą pić, śmiecić, niszczyć, gubić się, a przede wszystkim bawić, bez cenzury i strachu o publiczną konfiskatę swojego statusu. To tam będą żyć pełnią życia. Ale czy na pewno o to chodzi?
Monotonia i nuda życia codziennego Michała nie grozi bohaterowi drugiej opowieści. Tomasz wolności ma aż za dużo. Po rozwodzie jego życie z każdym dniem przekształca się w nieuniknioną ruinę. Traci oparcie, miejsce zamieszkania, środki do życia. Nie umie zbudować pożądanej relacji z synem, ponieważ orbitują w innych światopoglądach. Coś, co dla jednego jest istotą funkcjonowania (wyzwolenie), dla drugiego jest niezrozumiałą fanaberią i powodem do pogardy. Jak się okazuje, także rzeczywistość bez perspektyw, rodzinnych powinności i społecznych więzów, wcale nie musi dawać szczęścia. Prędzej czy później forsowana pod prąd oczekiwaniom innych wolność, będzie powodem innego typu deficytów: braku przynależności, zrozumienia, wsparcia i co najważniejsze, braku materialnych zasobów przetrwania.
Sytuacja trzeciej postaci jest swoistym dopełnieniem dyskursu o roli mężczyzny (człowieka?) we współczesnym świecie. Paweł to naukowiec, właśnie świętujący habilitację. W przeciwieństwie do poprzednich postaci, jest dopiero na początku swojej rodzinnej drogi. Najważniejszą kobietą życia, jest matka, która pod wpływem zauroczenia, ustępuje miejsca węgierskiej studentce o imieniu Ildiko. Ta jednak szybko znika, jak zjawa z sennego koszmaru. Próby odnalezienia śladów jej bytności, będą prowadzić bohatera w głąb jego wewnętrznego szaleństwa. Autor nie pomoże tu czytelnikowi w ocenie co jest prawdą, a co owocem wyobraźni. Jedno jest pewne – Paweł, podobnie jak pozostałe typy męskiego gatunku, tonie w morzu niezrozumienia i wiecznego poszukiwania harmonii. Harmonii, której zdaniem Jerzego Franczaka, odnaleźć zdaje się nie da. Przynajmniej na dłuższą metę. A może po prostu źle jej szukamy?
Trzy osobowości, trzy odmienne role społeczne, trzy powody do eksponowania braku. W „Święcie odległości” wszystko się ze sobą w dziwny sposób styka, ale mam wrażenie, że nic się do końca na siebie nie składa. Odmienna za każdym razem narracja nie zespala się tu wzdłuż wyznaczonej linii prostej, nie dąży do jakiegoś krytycznego punktu, a raczej zatacza schizofreniczne kręgi wokół obranego tematu. Celem autora nie jest stawianie i dowodzenie jakiejś tezy, nie zamyka dróg interpretacyjnych ani kalejdoskopu charakterów. Jemu chodzi o zatrzymanie się, o chociaż szczątkową refleksję nad błędnym kołem popadania w oczywiste skrajności. O próbę zmierzenia się z mentalnymi odległościami dzielącymi ludzi. Co ważne, pisarz nie pragnie nas przy tym uczyć ani karmić morałami. On tylko zauważa, sugeruje, dostarcza materiału do przemyśleń. Jest to też książka o niezrozumieniu przez innych, wynikającym z niezrozumienia samego siebie. O braku radości z tego kim się jest i czego można dokonać w swoim szarym, nic nieznaczącym bycie. Nade wszystko jest to opowieść o narodzie stojącym w obliczu setnej rocznicy Święta Niepodległości, narodzie, który mimo braku zewnętrznego pęta, wciąż nie może poradzić sobie z czysto ludzkim niedopasowaniem, z próbą zdefiniowania miejsca, do którego dążymy.
Paweł
Jerzy Franczak Święto odległości – http://www.wforma.eu/swieto-odleglosci.html