copyright © https://czytanieisluchanie.blogspot.com 2018
– Chore to wszystko – to zwyczajowe, krótkie podsumowanie w pracy, w związkach, na rybach, na grzybach. Takie delikatne przekleństwo życia. Nikt się nie obrusza, słysząc te słowa. Raczej inni wtórują: – Tak, kurwa, masz rację: chore to wszystko.
„Wszystko” to pojemne naczynie. „Tak zbudował Pan świat, trochę nieba i parę chmur, i ziemi szmat”. „Wszystko” czyli nic? Ależ skąd. Marcin Bałczewski udowadnia, że marność nad marnościami może być śmieszna. A to, że nawet żarty są chore, to już osobna kwestia.
Na starcie (na marginesach) zacząłem kojarzyć tę przypowieść z wcześniej przeczytanymi książkami. Zaraz podam krótki spis, ale zanim to nastąpi, powiem wprost: żadne przywołania nie pogodzą tak wybujałej wyobraźni jaką prezentuje nam autor „Evy Morales de Nacho Lima”.
Zapisałem: „Pachnidło” Patricka Suskinda, „Don Kichota z Manczy” Miguela Cervantesa, „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego i tak dalej i wciąż. Aby było zabawniej, to pojawił się też moment „szklanych domów”, co skłania przywołać „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego. Ale nie będę ściemniał, że sam chichoczę z tego skojarzenia.
Literatura to nie formularz zeznania podatkowego. Tu nie muszą zgadzać się liczby, a tym bardziej słowa. Słupki i rzędy mogą przybierać postaci wyobrażone, np. kobiety-małpy i to mierzącej aż cztery metry. A miłość do tego dziwa może poczuć zwykły młody szklarz. Czemu nie? Spokojnie, nie zwariowałem (przynajmniej nie w tej dziedzinie). Historia nie jest moja, to krajobraz prozy pana Marcina.
Literatura ma sprawiać m. in. radość, pobudzać, wstrząsać, uzmysławiać, uczyć. To banialuki o mocnej sile. Bo słowo pisane naprawdę działa cuda. W książce Marcina Bałczewskiego zamiast cudów mamy cudaczne sytuacje, cudacznych bohaterów i prze-cudaczną atmosferę.
Nie biega mi już o Klub Osobliwości, o stwory których David Copperfield mógłby „używać” w swoich sztukach i sztuczkach. Pół-człowiek, kawałek lwa, węża, małpy. Zdarzało mi się mieć i takie sny, ale prawdziwym cudakiem jest główny bohater, niejaki Marko.
Marko, typowy zahukany i zakochany młodzieniec ratuje i zbawia świat, powoli go unicestwiając. Czy otrucie mieszkańców całego miasteczka zdaje się wam trudnym zadaniem? No nie przesadzajcie! Dla Marko to pryszcz. Wągry i wykwity ma też przy współudziale w seryjnych morderstwach i innym makabreskach.
(Gdybym nie chłonął literatury jak gąbka, uznałbym, że ta książka – nazywana przez niektórych – magicznym realizmem, to jeden wielki wygłup. Ale tak nie jest. <Chyba?>).
Chociaż przyznaję: – Autor w pogoni za absurdem z mieszanką baśniowych elementów, momentami odlatuje... (...) Ale dwadzieścia tygodni umierania wuja Marko, który w tym czasie żywi się tylko książkami (dosłownie) i gazetami, to fragment, który zasługuje na szacunek. I śmieszne to, i przewrotne, a i metafizycznie przekonywujące.
Jest też sporo zapożyczeń z twórczości Woody Allena. Chyba najbliżej do źródła autor miał, oglądając „Bananowego czubka”. Także inny film jest tutaj wyczuwalny, zwłaszcza w fragmencie, gdy każdy sam na siebie donosi, byle tylko zaistnieć, być zauważonym. Gazety drukują, czytelnicy czytają, karuzela irracjonalności się kręci. (...)
Uśmiałem się, pośmiałem, zadumałem, pokiwałem głową na boki. Potem zrobiłem trzy skłony i jedno salto, trzymając na głowie kubek z kawą (z mlekiem). Człowiek-pająk, który mi pomagał niewiele zrozumiał z tego co czynię. Poradziłem mu przeczytanie „Evy Morales de Macho Lima”. (...)
Jarek Holden
Marcin Bałczewski Eva Morales de Nacho Lima – http://www.wforma.eu/285,eva-morales-de-nacho-lima.html