copyright ©
Latarnia Morska 2012
Halina Pląder. Co to za jedna, ile ma lat, szczupła czy tęga, jaki ma zawód, czy ma męża, dzieci i pieniądze? Teraz o człowieku, który trochę się wychyli z tłumu, chciałoby się wiedzieć wszystko. Ciekawe, skąd poeta bierze pomysły, w jakim wieku debiutował? Ten wiek jednym otwiera drogę, innym zamyka.
Pamiętam finał konkursu poetyckiego w sympatycznej miejscowości połączony ze zjazdem poetów, dyskusjami panelowymi. Na spotkanie raczył przybyć gwiazd ze swoją świtą. Gwiazd był mocno podtatusiały, żeby nie powiedzieć poddziadziały... i te patrzące w niego jak w tęczę dzieciaki. Gwiazd prowadził dyskusję panelową. W pewnym momencie głos zabrał młodzian ze świty, zawsze najbliżej kręcący się wokół gwiazda. Strzygę uszami, poprawiam się na siedzeniu, robię wszystko, by nikt mi nie zakłócił pełnego odbioru wypowiedzi. Młody dobitnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem mówił. Właściwie nie mówił, bo mowa ma zawsze jakiś sens, a tu sensu nie było. Myślę sobie o sobie skromnie – studia dość dawno temu skończyłam, może to ja nie kumam, a on dobrze nawija. Spojrzałam w oczy męża, myślę sobie – on jest wyżej kształcony, może znalazł jakieś ziarna sensu, ale z jego oczu wyzierało tylko zdumienie. Podniosłam rękę, dając znak, że chciałabym zabrać głos, ale widzę, że mój przedmówca podniósł się, jakby był obecny inaczej i wyszedł. Gwiazd dopuścił mnie do głosu, może dlatego, że nikt więcej się nie zgłosił. Mówię, że chciałam się odnieść do wypowiedzi pana, który właśnie wyszedł z sali, na co gwiazd stwierdził, że ten, który się wypowiadał, to jego serdeczny przyjaciel i wyszedł na papierosa. Lekko się uniosłam i stwierdziłam, że też wyjdę na papierosa, może w ten sposób dostąpię przyjaźni gwiazda.
Młody, arogancki, bełkoczący o niczym człowiek, satelita gwiazda wyszedł na papierosa z przekonaniem, że świetnie zabrał głos. Wiem, że na sali siedziało wielu poetów, którzy mieliby coś więcej do powiedzenia, ale kto w takiej sytuacji będzie sobie strzępił gębę. W tym momencie nastąpiło poetyckie przyzwolenie na głupotę i lekceważenie słuchaczy. Niech żyje podjarana młodość z wizjami wywołanymi piwem a śmiem przypuszczać, że nie tylko.
Nie przeczę, że młodość to napęd, parcie do przodu, ale przecież i wiek dojrzały nie zawsze jest powrotem do pampersów i zdziecinnienia.
Jakoś nie dostrzegłam starczego otępienia w tomiku Haliny Pląder
Rozsypanka. No, może trochę znaków czasu w rozdziale „to co minęło”, w którym autorka sięga pamięcią wczesnych lat pięćdziesiątych. Jak było tam, gdzie wzrastała? W mieście przesiedleńców, teraz polskim, ale bez polskiej przeszłości. W którym meble, naczynia, serwety, a nawet pluskwy pod tapetą były poniemieckie,
tylko niepokój w sercu / gdy turyści zaczynają / lornetować okna / jakże polski. Wyobrażam sobie, jak się czuli, a może i nadal czują mieszkańcy miast opisywanych przez Chwina, Liskowackiego, Żelaznego. Teraz ten problem porusza Halina Pląder – poetka z pamięcią. Najważniejsze dla niej jest odnajdywanie się na nowym, choć to, co ciągle idzie jak w wierszu „Ku nowemu”, trąci zaniechaniem, niedbałością, zawiedzeniem. Skąd pomysł na poddanie lalki próbie ognia? Dlaczego jej lalka wylądowała w piecu, a u Reny od Stadników
żadna nie doświadczyła ognia? Piec, Stalin i sen o wietrze bawiącym się w berka – dotknięcie i jesteś berkiem – chwyciłeś i ciebie gonią – złapali i zamiana ról.
Był sobie kiedyś piekarz o znaczącym imieniu Samson.
Kim był Samson / naprawdę / wtedy nie wiedziałam. Teraz, wnioskuję, poetka wie, ale nie powie. Może wstydzi się, na pewno nie za Samsona. Kiedyś były lampy gazowe i prawdziwe choinki, kiedyś
Rosjanie / wystrzelili w kosmos / pierwszego sputnika. Bawili się z Amerykanami w berka – no, gońcie nas, berek, berek. Graliśmy w tej samej drużynie, ale bez większego zaangażowania. Nasi zdobywali kosmos, a w naszych sklepach drożał cukier.
Dobrze im tak, dobrze im tak – śmiał się pijak – odszczepieniec. Takich odszczepieńców było wielu. Choćby „Pani Zosia”.
Stała przy oknie / podskakując / jak mała dziewczynka. / Śmiała się, / krzyczała, / klaskała w dłonie. / Płonął Komitet. Trochę radości, trochę dymu za szesnaście żyć. Radość i dym podrożały.
Popatrz, ludzie wymyślili / tyle prawd i pomyłek / by błądzić / choć chcą się odnaleźć.
Jednak ciągle jesteśmy berkami, ciągle gonimy. Czas upływa nieubłaganie. Kiedyś nie zważaliśmy na upomnienia matki –
Weź kurtkę, albo lepiej swetr. Dzisiaj
posłusznym ruchem biorę swetr / butów wysokich szukam. Może jednak sweter, no, chyba że ruchome e na stałe wypadło ze swetra, bo po iluś praniach się skurczył, jak obszary naszego zainteresowania. Już nie ścigamy byle czego. Łapiemy wiarę – właściwie sama przyszła. Zmierzamy się ze słowem, piszemy, gonimy za poezją, a co. Tylko miłości zezwalamy się złapać. Stoimy jak słupy, czekamy, a ona nie chce być berkiem. Ścigajmy ją, kto uczepi się miłości. Tacy aktywni, naraz odpuszczamy. Może w końcu da się złapać.
Nie umiem przechodzić obok – / powiedziało serce gorące / do zziębniętego. / Tak zaczęła się ich przyjaźń.
Po co zazdrościć szczęścia psu. Jeśli staramy się zaspokoić jego potrzeby, jeśli poświęcamy mu czas, to jasne, że będzie na nasz widok podskakiwał radośnie i merdał ogonem. Co by było... Co by było, gdyby na talerzu rosły grzyby. Lubię takie gdybanie. Na pustym talerzu żaden grzyb nie wyrośnie, ale gdyby na nim wyłożyć jaką pożywkę, zmieszać agar z cukrem, to choć drożdże by się pojawiły – zawsze to zaczyn do czegoś lepszego. Może być chleb albo wino. Wtedy będą sycić i rozgrzewać. Dlatego zróbmy coś z tą miłością. Stwórzmy jej warunki do rozwoju. Autorka trawestuje starą piosenkę –
Ja idę górą / ty doliną – proponuję zejść z tej góry. Być może nie powstaną już wiersze przepojone tęsknotą, samotnością, może zabraknie delikatnych erotyków. Jeszcze nie zapadła klamka, a wyrok nie jest takim strasznym diabłem, jak go malują.
Dobry Boże / odpocząć chcę / więc ześlij sen / mimo nokturnów nocy / już gaszę światło / zabierz lęk / miłością otul mnie / jak kocem.
Czy
dobry Bóg wysłucha? Czy się zdenerwuje i powie – wy, ludzie, zawsze ode mnie czegoś chcecie. Dajcie coś w zamian. Nie mogę patrzeć, co robicie z nowym przykazaniem, byście się wzajemnie miłowali – a nie jak Pigmalion i Galatea. Wiersze piękne, ale co to za miłość zamknięta w kamiennym wyobrażeniu obiektu miłości. Co to ma być – tak mi dobrze, tak mi rób? I ten biedny król – rzeźbiarz.
Bierzesz sobie Mnie, / Pigmaliona / (...) / będę ci na wieki / słodyczą miłowania / to / jest / umierania. Co za ciapa. On nic nie chce. Kobieta i mężczyzna. On i ona, z czego ona jest dominująca. „Ale cyrk”. Kobieta – orkiestra samowystarczalna. Buja się na trapezie, włazi w paszczę lwa, kasjerka, bileterka, może wcielić się w każdą rolę.
Proszę Państwa // Ten Pan / to także / Ja! Jakaż migotliwość, samopoznanie z nierozpoznaniem. Jak w wierszu „Mam kłopot” – takie zespolenie dusz, jedność do zatracenia własnej osobowości.
Mam kłopot: // nie wiem gdzie on się kończy, / a gdzie ja się zaczynam.
Halina Pląder próbuje wyśpiewać życie. Jej poezja silnie zrytmizowana, z rymami męskimi i żeńskimi snuje melodię życia. Nie wiadomo tylko, co wiedzie – melodia czy słowo. Poetka garściami sięga po rymy subtelne, wyrafinowane, jak i te spod Częstochowy.
Siedzi sobie stary człowiek i duma / Czemu już nowego świata nie kuma / Czemu z trudem pojmuje sam siebie / Czemu nawet prostych spraw nie wie. Ten wiersz „Siedzi i przyszło” poprzedzony jest utworem „Trice”. Przytoczę go w całości. Proszę się pobawić, czytając go głośno.
Twoja twarz zwiędła i pomięta…
Spadaj, to skóra tamtej pragnieniem dobroci napięta
alabaster udaje
W mojej dopiero życie prawdziwe
Dotknij, w każdej zmarszczce czy worku
Przechowuje pamięć ułudy jaką znajdziesz w męskim rozporku
Zapytaj tamtą, czy wie z czego się składa poranny kac lub odór
zdobytego ciała
I czy po czymś takim
umiałaby dalej
być miła, czysta
i tak zniewalająco biała
Prawda, że świetnie można go rapować? Poza tym, jaka znajomość natury kobiecej. Trzeba trochę pożyć, żeby tak pisać. To co – młodość czy dojrzałość? Świadomość tożsamości, czy młodzieńcze żmudne jej poszukiwanie. Jestem za jednym i drugim, bo liczy się zawsze utwór wychodzący spod pióra. Niezależny od wieku ręki, która je trzyma. Dobry, bardzo dobry lub kiczowaty i nieważne ile procent życiorysu poety się w nim znajduje. Liczy się tylko ten szereg słów splecionych w mocny łańcuch znaczeń.
Jolanta Szwarc
Halina Pląder
Rozsypanka –
http://wforma.eu/198,rozsypanka.html