copyright © https://czytanieisluchanie.blogspot.com 2023
Zabrakło #Me Too, a poza tym? Poza tym; nowa książka Tomasza Dalasińskiego to terapeutyczna, publicystyczna opowieść o nas samych. Przechodniach na zebrach.
Zadaje się, że już wszystko to gdzieś przeczytałem?! Nie! Ja większości tych sytuacji doświadczyłem. „Dzień na Ziemi” to skromna lektura, a jednak czytać należy ją na raty, Jestem – jak to mówią w głupich teleturniejach – bardzo na TAK!!
A teraz dokonajmy porównania dwóch doktoratów. Dwóch pisarzy, w podobnym wieku, o podobnej percepcji.
Tomasz Dalasiński i Jerzy Franczak. Obaj wydali w tym roku bliźniacze opowiastki. „Osiem” Franczaka wydane przez wrocławskie Warstwy zaskakuje prostotą. I miałem niebywałą ochotę knigę „zmiażdżyć”. Ale przeczytałem jeszcze raz i eurkea! To się dzieje naprawdę!
I u Dalasińskiego obywa się podobnie. Ludzie tu są z krwi kości. Ich egzystencjalizm najczęściej jest, doprowadzamy do nieudanych miłości, do alienacji, do alkoholizmu (i innych uzależnień)... Długo by wymieniać.
Dalasiński i Franczak stoją w jednym domu, na jednym osiedlu, w jednej wsi, na tych samych poddaszach.
A jednak Dalasiński pisze lepiej. Bez zbędnych udziwnień, literackiego kleju o psychicznych wiązaniach, który poszczególne fragmenty ma połączyć.
Tomasz Dalasiński w porównaniu ze swoją ostatnią książką jest w formie mistrzowskiej. Wcześniej jechał tylko na spartakiadę.
Trochę reminiscencji.
W ubiegłym roku o jego zbiorze nowel („Przystanek kosmos”) bezczelnie pisałem m.in. tak: Autorowi nie brakuje ironii i autoironii, ale jako doktor nauk humanistycznych i twórca (niezłej) publikacji zatytułowanej „Metaautoironia jako język podmiotu” – mógłby być bardziej sarkastyczny. Jest jak Jan Himilsbach (aktor – nie pisarz) chodzący po ruderach Ziemi, gdzie puste flaszki, puści ludzie i żałość nad żałościami.
Dzisiaj przeciwnie, usamodzielniłem jeszcze mocniej swoje osądy: Tomasz Dalasiński nabrał konsekwencji, nabrał rutyny, jest w swoim pisaniu lepszy, ale wcale nie inny.
(...) A sprawa jest ważka. Jednakowo Tomasz Dalasiński, jak i Jerzy Franczak przestali pisać banialuki, a skupiają się na codzienności. Na niekonsekwencjach mizerności naszego trwania na Ziemi. Czy to w inteligenckich zborach, czy wiejskich gospodach.
Zostawmy akademika z Krakowa i skupmy się na prozie Dalasińskiego. Sporo rodzynek wyjąłem z tego sernika. Naprawdę warto było się starać. Mniam.
W ogóle (tym razem ) nie będę pisał o zakalcach. Wypisze same dobre wypieki: Otóż:
Najlepszym opowiadaniem jest „Niczego”. Rewelacyjny odłamek z całej książki.
Spojler: gość siedzi w domu. Jest, a jakby go nie było i tu nagle natarczywe pukanie, dzwonienie do drzwi. Gospodarz dokonuje wiwisekcji zaistniałej sytuacji i dochodzi do wniosku: Ch. im w d...
Ale potem mięknie i wpuszcza kominiarzy. Zaczynają rozmawiać o orientacjach seksualnych, a o czekającym wpierdoli dla gospodarza. Takie tam. Ale całość naprawdę klei się i świetnie napisana.
O uszczelkach i kratkach wentylacyjnych.
Cała książka ma swój totem; jest to czasownik – „Uchronić!!”. I nasz autor swoim skupie niemych obserwacji „nosem”, oczodołami – w sposób zwykły, a nie czarodziejski – opisuje PROZĘ Życia.
Wyobrażamy sobie, że trzydzieści tysięcy kibiców kupiło wejściówki na ostatni w sezonie mecz, swojej ulubionej drużyny. Wprawdzie w tekście padają tylko nazwy Widzewa i Legii, ale to nie istotne. Założymy, że Dalasiński uznał, że każdy wybiera się na to spotkanie. Wybrał garstkę „kiboli” i naprawdę zręcznie ich opisał.
Bez zawijasów, zakrętasów, esów-floresów. Wprost. Nawet tego gościa, który kopuluje z rozkoszą z wierzbą.
A jak to (wiadomo) między kibicami jest trzymana „sztama”, wnet wtedy, gdy dochodzi do przewału.
Dobrze, że nie dowiedzieli się o rolnikach gejach, i osobie transpłciowej.
Ale takie meandry życia nadal są skrywane, ukrywane, ignorowane, wyśmiewane.
Obrazy Dalasińskiego to pewnego rodzaju robota reporterska. Nawet jeśli zza biurka napisał swój wstręt do Torunia, to czuje się, że podmiot liryczny uczestniczy. Nie stał się świadkiem, stał się Olbrzymem na glinianych nogach. Uginają go wspomnienia.
Organizowałem w prehistorycznych czasach wstęp zespołu jazzowego, którym się opiekowałem. Rzecz działa się w Sopocie. Graliśmy support. Czas się dłużył i perkusista wpadł na pomysł, by opowiedzieć coś o swoich rodzinach. Pouczające to było. Ale gdyby był tam Tomasz Dalasiński, to spisałby to sprawniej. Mielibyśmy kolejne „Dni na Ziemi”.
„Opuszki domofonu głos łagodnie otwiera sezam” – to cytat z wiersza Zenona Fajfera z książki („Widok z głębokiej wieży”).
Za pierwowzorem i przeproszeniem (...), ale ta fraza w „jak w mordę strzelił” pasuje mi do OKA Dalsińskiego. Do jego pióra.
Wracając do książki, podpowiadam, dostrzeżcie, następujące kawalątka:
– „Juma” – o przyjaźni bez żadnych symptomów bliskości;
– „W imię miłości” – o cielesności i dojrzewaniu,
– „Zatrute owoce” – o jeszcze większej, potężniejszej zakazanej miłości.
– „Wszystkim moim żywym” – tekst, który każdy układa, ale problemy z jego skończeniem, no cóż, śmierć jest nieodzowna; Profesor Bąk, o miejscowym safandulstwie, którego mądrość ma miejsce i czas, ale potem jest pożytecznie rozkradana.
To nie wszystko jest jeszcze tego ździebko! Jest Radość.
Wieś wprawdzie bardzo się zmieniła. Jest bardziej – silniej miastowa od miast powiatowych i gminnych, Ale Tomasz Dalasiński pisze o okresach wcześniejszych, gdy jeszcze telewizor-gruchot „Rubin” zamieniano w stolik nocny,
Jolanta Jonaszko przekonuje, że „Pieśni” Dalasińskiego to psalmy przewrotne, w których milczący i przyzwalający na zło Chrystus jest bezradny wobec tego, co dzieje się na Ziemi.
ALEŻ TO PATETYCZNE. I – jakby nie patrzeć – to zdanie to dziwoląg, bo autor wcale nie wpuszcza Boga za próg. Często trzyma go z daleka, nieustannie od Niego ucieka. Głębia jest rozważaniem...
Ale to już spór „akademicki” przy mocnej (koniecznie białej) kawie.
Dalasiński stara się, próbuje ZROZUMIEĆ CZŁOWIEKA, CZYLI SAMEGO SIEBIE. Nie zawsze trafia „szóstkę w totka”, ale literacko jest bogatszy, dojrzalszy.
Tu nie ma „złogów partyjnych”, kapitalistycznych krwiopijców, TU SĄ ludzie pozostawieni sobie. Przydomowymi ogródkami, starymi psami, nadąsanymi sąsiadami. Jednakże w tej masie ludzie zaczynają wychodzić z kokonu. Rzeźnik już nie chce być mordercą, a wielki dzierżawca ziemski czuje, że musi się wentylować – wyjechać.
Ta „aura” sprawia (o) wyjątkowości tej książki!
Eseistyka polska ma się dobrze!
8,5/10
Jarek Holden G
Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach – http://www.wforma.eu/dzien-na-ziemi-i-29-nowych-piesni-o-rzeczach-i-ludziach.html