Chciałabym znać dalsze losy Hiroshiego. Chłopca, którego spotkałam w Cambridge. Byliśmy razem w szkole języka angielskiego. Nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Gdy oznajmiłam grupie, że wyjeżdżam do Polski poprosił o zdjęcie i adres. Napisał do mnie wiele miłosnych listów. Pisał na błękitnych kartkach papieru jakby przesyłał mi kawałek angielskiego nieba. W listach wyznawał, że marzy bym przygotowywała mu jedzenie swoimi rękami. Pisał wiele pięknych i niezrozumiałych dla mnie rzeczy. Wtedy dziwiło mnie takie zachowanie, nie mogłam pojąć jak ktoś, kto nie zamienił z kimś ani słowa nagle pisze takie listy. Ale wtedy byłam Europejką. Teraz po wielu latach fascynacji kultura japońską rozumiałabym takie zachowanie. I pomimo, że byłam najgorszym uczniem kaligrafii japońskiej i zaprzestałam chodzenia na Ceremonie Parzenia Herbaty stał mi się kimś bliskim. Boję się o tego japońskiego chłopca. Co się z nim stało? Może dlatego Hiroshi pojawia się w moim wierszu „List X do Basho” z tomiku „Rok ognistego smoka” (2009). Zwracam się do niego z niepokojem i lękiem. Pisząc ten wiersz gdzieś podświadomie miałam nadzieję, że kiedyś go przeczyta. Może wtedy zrozumie, że lepiej jest, że nie byliśmy razem. Dzieląc ze mną życie musiałby przeżywać to, co i ja przeżyłam. A było to i niebezpieczne i trudne. Dobrze, że nie naraziłam go na to wszystko co było jedynie bólem. A jednak pomimo, że minęło wiele lat wciąż zadaję sobie pytanie: Czy nie sprawiłam mu przykrości, że nie odpisałam mu wtedy na list. Gryzę się tym, że mogłam mu sprawić wielki zawód. Nie chciałam tego zrobić. Nie wiem dlaczego nie odpisałam. Może dlatego, że był wiele lat młodszy ode mnie. Wstydziłam się swojego wieku. Nasza relacja nie miała przyszłości. Pamiętam jak razem zostawaliśmy na przerwach by dalej pracować. On był zagadkowy i miał na twarzy tajemniczy uśmiech. Zupełnie jak uśmiech Giocondy. Może był japońskim księciem, którego nie rozpoznałam. Wiem, że miał swojego mistrza, który go prowadził przez życie. Mówił często o nim na zajęciach. Mam nadzieję, że znalazł jakąś piękną, może nie japonkę, bo japonki to wyjątkowe jędze, ale jakąś jasnowłosą Europejkę i że jest po prostu szczęśliwy. Dla mnie szczęście było pewną życiową łatwością, której unikałam. Wolałam to, co trudne i wymagające. Nieustannie chciałam przekraczać samą siebie.
© Ewa Sonnenberg