Najnowszy tom poetycki Barbary Gruszki-Zych „Tacy kruchutcy” rozpoczyna się króciutkim wierszem *** („kiedyś o piątej rano”...), będącym wspomnieniem babci, która budziła się wcześnie rano, aby „mieć dłuższy dzień / na wypadek gdyby był ostatni”. Utwór ten wprowadza od razu czytelnika w zasadniczą tematykę książki, związaną z kruchością życia, ulotnością i przemijalnością świata, a jednocześnie z jego pięknem, które chcielibyśmy na zawsze zachować.
Na siedemdziesiąt wszystkich wierszy w zbiorze prawie połowa (33 utwory) liczy mniej niż osiem wersów. Najkrótsze poetyckie miniaturki mają po trzy i cztery linijki (tych pierwszych jest siedem, a drugich – dwanaście). Lapidarność to jedna z cech dobrej poezji, wyróżniają się nią również utwory Barbary Gruszki-Zych, także te nieco dłuższe, w których poetka pisze przede wszystkim o tym, co najistotniejsze. Jeśli bawimy się w numerologię, to odnotujmy jeszcze, że również 33 wiersze zostały opatrzone tytułami, a tym samym większość (37) jest ich pozbawiona. To świadomy wybór poetki, by za bardzo nie narzucać czytelnikowi tematu utworów, i by przemawiały bardziej same teksty niż hasła nagłówków.
Trzy wiersze autorka zadedykowała zmarłym twórcom: Tomaszowi Burkowi, Leonardowi Cohenowi i Wojciechowi Kilarowi. To spora odwaga wdać się w taki dyskurs ze sławami, który tak naprawdę sprowadza się do jednostronnego monologu, bo śmierć „do rozmowy dopuszcza tylko jednego”. Przy czym wymowa tych utworów jest mocno pesymistyczna („świat się sam zmienia umiera tak jak pan w chłodnym pokoju”). Cohen po śmierci „chciał się skremować”, a w konsekwencji ogień śpiewał o jego najtajniejszych sekretach, „których nie dowiemy się z żadnej pieśni wtulonej jak piękna kobieta w jego głos”. Natomiast śmierć Tomasza Burka „na stercie książek”, czyli „posłaniu ze słów przygotowanym dla wybranych”, prowadzi do refleksji o ulotności literatury, „nieprzydatności języka” i „głosie wołającego na puszczy bibliotek”. Chciałoby się w tym miejscu zapytać: Non omnis moriar?
Mimo że człowiek ma świadomość przemijalności wszystkiego na świecie, której domeną jest czas przeszły („żyłam żyłeś żyliśmy”), to jednak szybko wraca do czasu teraźniejszego i „żyję żyjesz żyjemy” (wiersz „koniugacja”). Ten psychologiczny mechanizm trzyma nas na powierzchni. A tu już rosną nowe pokolenia, jak choćby wnuczek (?) poetki, Leonek, któremu dedykowała cztery wiersze. Towarzyszy ona cudowi, gdy dziecko uczy się mówić, ale „o ile cięższe od nauki / trudnych słów jest poznanie / spraw które kryją się za nimi”. Dziecko biega „po nieznanych drogach”, a to, że jest małe, z pewnością można zapisać na plus, bo „kilka perspektyw w życiu się przydaje”. Z kolei spojrzenie niebieskich oczek dziecka na dorosłego od razu odpędza od niego czarne myśli, „że życie to dramat” (...).
[całą recenzję będzie można przeczytać w 26. numerze kwartalnika „eleWator”]
© Marek Czuku