copyright ©
http://szafa.kwartalnik.eu 2011
Kazimierz Brakoniecki prawie jednocześnie wydał dwie książki – zbiór wierszy, właściwie poemat, „Obroty nieba” i prozatorski opis miesięcznego pobytu na stypendium w Berlinie zatytułowany „Dziennik berliński”. Książki te łączy jedna osobowość, podobne przemyślenia i skłonności, zachwyt istnieniem i poczucie nagłej grozy. „Dziennik” jest bardziej zanurzony w historię, w dociekania sensu życia na skalę narodowa i gatunkową, niektóre fragmenty tworzą coś w rodzaju pełnego pasji traktatu historiozoficznego z głębokim urazem wojennym i ideologicznym w tle. Natomiast „Obroty nieba” – „urzekający zapis świadomości oczyszczającej się aż do spojrzenia na siebie samą”, cytat z listu poety, Antoniego Matuszkiewicza – gromadzą teksty piszące się w intensywnym kontakcie z chwilą, metafizycznym momentem-olśnieniem. Intensywność to chyba dobre słowo na oznaczenie starań poety o ocalenie indywidualnego przeżycia chcącego być zarazem ogólnoludzkim, uniwersalnym.
Zapiski tworzące poemat zaczynają się od obrazów zimy i na takich obrazach się kończą. „Dziennik”, mimo że wypatruje się w nim wiosny, też jest cały zimowy. W stosunkowo ciepłym, lutowym Berlinie nieraz pada śnieg. Padający śnieg ma dla bohatera wierszy i prozy wielkie znaczenie. Jest nie tylko wciąż poruszającym wspomnieniem z dzieciństwa, lecz dotyczy go coś, co można nazwać wymiarem mistycznym: śnieg jest komunią, służy komunikacji między niebem a ziemią.
Porównajmy fragment „Dziennika” z pierwszymi słowami poematu. W „Dzienniku” „Śnieg jest mistyczny, przyjaźnię się z nim od lat, od warmińskiego dzieciństwa. (...) Ten zimny żywioł białej magii Północy”. I coś podobnego w tomiku: „Śnieg / jak biały sen // którego nie musisz się bać / ani rozumieć / chociaż jest proroczy / bo mówi nim wstydliwe niebo”.
Czym jeszcze mówi niebo, w czym się odbija? Niekiedy w człowieku. Ten musi jednak spełnić pewne warunki, o czym powiemy później. Odbija się w wodzie, w mazurskich jeziorach, a w „Dzienniku” w Haweli i wszystkich jej kanałach, a przede wszystkim w pamiętającym samobójstwo Kleista jeziorze Wansee, nad którym Kazimierz Brakoniecki w czasie tego pobytu mieszkał. Poeta tropi, szuka tych odbić – berlińska woda wydaje mu się nieskalana, ahistoryczna, wciąż czysta. Jeszcze ważniejsze są drzewa. Owszem, mury berlińskich gmachów, muzea i galerie, mówią bardzo wiele, przytłaczając ogromem i wyniosłością, a bywa, że grozą, lecz bohaterowi więcej mówi i wydaje się bliższa gałąź za oknem i dawane przez nią znaki. Gdy się budzi i zasypia, ma ją przed oczami. Podobnie w poemacie – przedstawicielami nieba na ziemi, transcendentnego ładu, przedustawnej i wciąż ustanawiającej się harmonii, są drzewa. Przypisuje się im niezwykłą moc, wpływ na charakter i los człowieka.
Pochłonięty bogactwem duchowym wielkiej metropolii wędrowiec potrafi dostrzec i z natłoku bodźców wybrać wzruszający drobiazg mówiący tyle samo o nim, co o zwiedzanej przestrzeni. Wyczulenie na detale, wpatrywanie się w niejawne znaki, odszyfrowywanie zakurzonych napisów. Tak się tu traktuje rozumne świadczenie, bystrość archeologa, głód poszukiwacza prawdy. Wszystkie te starania byłyby niczym, gdyby nie spajające je lepiszcze. Scena z kupowaniem naszyjnika mówi o tym wyraźnie. Człowieczy ład wewnętrzny warunkowany znakami dawanymi z góry, zapisanymi w śniegu, wietrze, deszczu, słojach drzew, opiera się w głównej mierze na miłości. Gdy jej brakuje, pozostają tylko puste wzniosłe symbole.
Przypomina się w tym momencie tomik z roku 2004, pt. „Ciałość”. Do galerii losów i postaci dołączył w nim żonę, Hannę. Tak naprawdę dołączył siebie, mężczyznę pięćdziesięcioletniego, składającego hołd kobiecie, żonie i matce. Dołączył miłość jako najważniejsze w jego światopoglądzie uczucie. To miłość określa rodzaj ciągłości, smak całości, miłość współtworzy możliwą do pomyślenia transcendencję. To miłość umożliwia nawet temu, kto nie wierzy, spotkanie z Bogiem.
Ten twórca nie byłby sobą, gdyby nie powiązał tak intymnych i ekstatycznych wyznań ze zdaniami natury ogólnej, dotyczącymi pokolenia, cywilizacji i ludzkości. Miłość jest w niektórych fragmentach pretekstem do rozważań na temat tego, co będzie dalej z człowiekiem i naturą ludzką. Myśl o przyszłości jest ciemna i gorzka: człowiek słabnie duchowo i prawdopodobnie coraz słabsza będzie też jego miłość do drugiego człowieka. Tym głośniej bohater stara się śpiewać o tym, jak bardzo kocha swoją żonę, tym bardziej stara się krzyczeć w ekstazie na przekór czasom i ludziom.
Tym głośniej i niemal obsesyjnie stara się mówić podmiot „Dziennika berlińskiego”. Zapał, zaangażowanie nie opuszcza tej wrażliwości ani na moment. W zapiskach berlińskich perswazja dotyczy rozumienia historii i kształtu życia społecznego, apeluje się o nieuleganie szowinizmowi i religianckiemu prostactwu, opowiada się o tym, jakie warunki muszą być spełnione, by mówić o świadomym byciu uniwersalnym, rzeczywiście etycznym.
Wydaje mi się, że problem ujawniany w poemacie i „Dzienniku” dotyczy tego samego zagadnienia – w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby człowiek potrafił sprostać otaczającej go, a chwilami przenikającej, boskości. O takiego człowieka wychodzącego naprzeciw godności osobistego sacrum walczy się w tej twórczości od początku.
Jeżeli ktoś szuka w życiu i poezji Oświecenia, to niech czyta Brakonieckiego. W drodze do własnej wizji całości warto poczytać o tym, jak, gdzie i kiedy oświeciło innych i w jaki sposób można to, o ile można, zapisać. Olsztyński poeta zapisuje od lat z niesłychaną wiernością zadaniu i misji. Jeżeli rzeczywiście można z grubsza podzielić poezję na tę o niczym i tę o Wszystkim, to ekstatyczne poematy i fragmenty prozą Kazimierza Brakonieckiego mają nas przekonać do tej drugiej.
Karol Maliszewski
Kazimierz Brakoniecki
Obroty nieba –
http://wforma.eu/155,obroty-nieba.html
Kazimierz Brakoniecki
Dziennik berliński –
http://wforma.eu/190,dziennik-berlinski.html