copyright © www.latarnia-morska.eu 2020
Oscylowanie między tym co dosłowne, a tym, co zawiera się w szerokiej sferze metaforyki to kluczowa wartość liryków zebranych w tomie „Osiemnasty”. Dysponowanie szeroką paletą słownej ironii oraz prowadzenie gry z tekstem wpisane w obszar kontekstualny nie tyle rodzi dylemat dla interpretatora, ile każe mu zaangażować się jeszcze intensywniej w lekturę wierszy. Nie przypadkiem Tomasz Majzel wybiera na swojego inspiratora Ryszarda Krynickiego oraz Juliana Przybosia. To dlatego jego wiersz Prawdopodobnie rodzi się podczas czynności „czytania Krynickiego” i pośrednio związany jest ze sposobem tworzenia Awangardy Krakowskiej. Ale Tomasz Majzel nie jest przecież R. Krynickim ani Przybosiem. Jego poezja to wielokrotna wizja odsyłania, intertekstualna podróż w obszar tekstualny. Gorzki wymiar liryków Krynickiego nie jest jedynym udziałem twórcy „Osiemnastego”, ponieważ poeta nie jest jego biernym naśladowcą. Jego gorycz ma zupełnie inny smak.
Ocierając się o trawestację problemów poruszonych przez Krynickiego, Majzel nie wymienia ich, lecz pisze o wymiarze tworzenia liryki. Krynicki, który swoją doniosłą problematykę poetycką prezentuje właśnie w latach sześćdziesiątych został przywołany celowo. Na kim, nad czym można się „rozkleić” jeśli nie nad refleksją o ówczesnej, socjalistycznej codzienności, ale i nad czym można płakać, jeśli nie nad swoim własnym losem jako człowieka. Idąc więc dalej, liryka jest tą przestrzenią wyznań, tych większych i tych mniejszych, które stają się udziałem całej ludzkości ją czytającej.
Majzel porusza zatem kwestię słowa poetyckiego dotykającego człowieka, liryki, która daje szansę wewnętrznej spowiedzi i samej niebanalnej czynności tworzenia, która przychodzi z trudem, rodzi się w bólach („Stan napięcia”). Oczekiwanie to zatem, według niego, pojemna formuła, dzięki której można wyjaśnić niepokój twórczy o pewien brak, o wiersz, który być może nadejdzie („Piosenka pająka”), choć równie dobrze może nie nastąpić to nigdy. Zastanawia się zatem Majzel, „czym jest poezja, jeżeli nie ocala...”, egoistyczną próbą zawładnięcia fragmentem rzeczywistości, sposobem walki z wydawniczą próżnią, prywatną refleksją i igraszką nietrafiającą do nikogo i po nic? Nasuwa się tutaj od razu inna myśl, przywołana przez poetę celowo. Zastanawiające jest, jaką rolę obecnie pełni liryka, czy nie straciła ona już na zawsze swojej uniwersalnej rezerwy, dlaczego nie jest czytana, a jeżeli jest to tylko przez wąskie grono, dlaczego społeczna potrzeba lirycznego doświadczenia umiera na naszych rękach? Po wielokrotnej próbie odpowiedzi na te pytania, Majzel znajduje eksperymentalny sposób eksplikacji swojego wątpienia w lirykę jako w obszar „ocalenia” człowieka.
Polisemantyczne walory jego utworów, m.in. „*** Pokaż mi swoje wiersze...”, kierują obszar zainteresowania czytelnika również na metafizykę. Człowiek to istota biologiczna („Moje części niezamienne”), która stopniowo nabywa świadomość swojego krótkiego istnienia. Dopóki „jeszcześ” na tym świecie, dopóty masz przecież możliwość spoglądania na rzeczywistość, drugiego człowieka i siebie samego, danego sobie „od niechcenia”, ofiarowującego się sobie czytanemu przez siebie. Niemalże tautologiczne refleksje, które uruchamia w czytelniku Majzel bynajmniej żadnym powtarzaniem nie są. Ta arcysmutna historia poety, który oddałby wiele, by sensy przetrwały wieki, zbliża się niekiedy do rezygnacji z walki. Dzisiaj, żeby ujrzeć w tej naiwnej fizjologii poetyckiej to, co „istnieje inaczej”, pragnienie poznania, ekstatyczne walory liryki doświadczanej na samym sobie, musi zagrozić człowiekowi swoisty „przykurcz Dupuytrena”. Dopiero gdy mamy świadomość utraty części siebie, rodzi się w nas rzeczywista potrzeba jej ocalenia.
Poezja pojmowana jako „nadświadomość” to pobożne życzenie poety, w oryginalności przekazu poszukującego nowego seansu, potrafiącego zbudować misterny plan ocalenia dla tych, którzy zrezygnowali z czytania opasłych tomów, próbującego przekonać, że świat poetycki, mimo swojego kunsztu kompozycyjnego może być nadal czytelny, a więc czytany. Kim musiałby się stać bohater liryczny, aby tak było? Tkwiąc w nieustannym i długotrwałym „przykurczu” oczekujemy od świata bezpieczeństwa. Ale czy to wystarczy? Jedynym miejscem bezpiecznym, „właściwym” jest tylko liryka, bo ona jest przecież werbalizacją ludzkiego odczuwania, przez nią przebija niewypowiedziana wrażliwość. Wobec tego nie można pominąć obojętnie wzrokiem wzruszającego fragmentu utworu „Wiersz nie na miejscu”: „wiersze się myśli / dotyka / miejsce właściwe”. Co to znaczy „dotknąć” lirykę, na ile to subtelne spotkanie może być skryciem się przed trudnym do pojęcia światem otaczających nas niejednoznaczności, a na ile zrozumieniem istoty jego realności, mechanizmów nim rządzących? Liryka jest tym wyjątkowym spotkaniem, które pozwala nam na duchową i równocześnie intelektualną transgresję pozorności istnienia, wkraczania w nowy wymiar „myślenia” o lepszym świecie i nas samych. Być może wielu z nas temu zaprzeczy, lecz od razu zadać sobie należy pytanie, czy jest lepsza i bardziej skuteczna metoda skonfrontowania się z dwuznacznym światem, prawdy i kłamstwa, a także zrozumienia swojej roli i wiary w powodzenie misji, jaką się otrzymało niż materia liryczna? Można powiedzieć to głośno, nie, nie ma. Majzel zdaje sobie z tego doskonale sprawę, dlatego to na poezji i jej funkcji osadza największe, kluczowe dla swoich rozważań znaczenie: „Ktoś kto jest uwięziony w pestce / wykiełkuje choćby słowem” („Ktoś kto jest”).
Skostniały świat antywartości w mniemaniu poety winien otrzymać właściwą równowagę, poprzez przywrócenie mu odpowiedniej aksjologii. Utrzymanie utworu w podniosłej stylizacji („a kamień ciszą (...) która jego jest”) nie ma służyć trawestacji, wyśmianiu, ironicznej deprecjacji wartości słowa. Wręcz przeciwnie. Słowo ma ogromną wagę, a w dzisiejszym świecie także swoją cenę, z którą trzeba się mocno liczyć. To między innymi dlatego zebrane w tym tomie liryki są niezwykle oszczędne, dalekie od powielenia i zbędnego powtórzenia, a bliskie utworzeniu esencji, lirycznego naparu słów zanim wypowiedzianych, to jeszcze po wielokroć kształtowanych, przecedzanych przez sito, ponownie odcedzanych i zalewanych wrzątkiem poetyckiego odczuwania. Ten napar, który widać nie jest aż tak ciężki by go strawić, bo lektura „Osiemnastego” sprawia czytelnikowi zasadniczo przyjemność, jest rzeczywiście mocny i przepełniony aromatem, wonią istnienia zamkniętego w tworzywie poetyckim. Postulat „najmniej słowa”, przypominający „minimum słów, maksimum treści” Awangardy Krakowskiej (Wiersze są) jest więc także udziałem autora „Osiemnastego”.
Aby zrozumieć kluczowe sformułowania poety, należałoby także pochylić się nad interpretacją użytej metafory „Osiemnasty”. Oczywiście dosłownie tytuł zbioru może oznaczać rok tworzenia się jego liryków. Ale może mieć też inne źródła odniesienia. Oprócz prostej desygnacji roku pojawienia się tych poezji (2018 i później), Majzel może akcentować podniosłość przełomu tego tworzywa, która określona została na rok Osiemnasty, tj. dojrzałość podmiotu, który, wkraczając w dorosłość, pragnie opowiedzieć świata ze swojej perspektywy. Ta „pełnoletniość” miałaby polegać na nabyciu umiejętności pokazywania metafizycznego punktu istnienia i byłaby kluczem ułatwiającym pojęcie sięgania po trudną tematykę, daleką od banalnej realizacji. W „Pierwszym listopada” czytamy: „Ja tam nie”. Trwanie tu i niebycie tam, po drugiej stronie staje się kwestią kilkakrotnie powtórzoną przez poetę. Liryczne mgnienie, ukazanie iluzoryczności obecnego trwania to jedno z zadań, któremu poeta pragnie podołać. Metafizyczne zaangażowanie się podmiotu jest znacznie szersze i głębsze. Poeta inspiruje czytelnika do poszukiwań wartościowych motywów egzystencjalnych, których w jego liryce jest więcej.
To, co jest w wierszach Majzela naprawdę urzekające, to także punkt widzenia „Rozdeptuję żołędzie”. Zwrócenie uwagi na to, co małe, zapomniane, wywołujące reminiscencje, wspomnienia dzieciństwa, akcentujące nietrwałość, powielające sąd o pustce teraźniejszości okazuje się jedną z wartości. Czy Jednak Majzel naprawdę uważa, że obecna rzeczywistość jest nic nie znacząca? Świadomość podmiotu przeczy temu, gdyż podkreśla ona ogromną wagę i jakość słowa. Poetyka cierpliwego czekania na słowo, które w końcu okaże się doskonałym odzwierciedleniem stanów emocjonalnych człowieka, jest świadectwem zainwestowania w możliwie trwały „Stan napięcia”, badający różne wymiary człowieczeństwa i jego funkcji poznawczych. Poezja jest tego wyjątkowym świadectwem: „Zanosi się na deszcz / Zanosi się na wiersz”.
Anna Łozowska-Patynowska
Tomasz Majzel Osiemnasty – http://www.wforma.eu/osiemnasty.html