copyright ©
www.papierowemysli.pl 2012
Krzysztof Maciejewski: Ahoj.
Paweł Orzeł: Cześć.
Duchowo jesteś z Madrytu, jak przyznałeś... Jest ten Madryt w Twoich utworach gdzieś wszyty?
Nie tylko duchowo. Metrykalnie też. Madryt jest obecny. I nie jest... To moje prywatne centrum wszechświata, przez co uczciwe pisanie bezpośrednio o nim okazuje się chyba dla mnie za trudne, a w efekcie końcowym rozczarowujące. Powiedzmy, że jest to miejsce tak ważne, wręcz tak intymne, że jeszcze chcę je zachować dla siebie. Choć oczywiście istnieje pewna możliwość, że niebezpośrednio, w formie pewnych mniej lub bardziej czytelnych klisz pojawia się. Może to nawet nieuniknione.
Czy dla pisarza ważne jest miejsce, w którym tworzy?
Kwestia bardzo indywidualna. Nie tyle w skali makro - dużych miast czy miejscowości, ale właśnie mikro - tej codziennej przestrzeni, którą podporządkowuje swojemu pisaniu. Związane z nią są na pewno indywidualne rytuały, przyzwyczajenia... Nie wierzę, że można w każdych warunkach, w dowolnym miejscu i czasie pisać na równym, załóżmy że wysokim poziomie. Równie ważny jest sam mechanizm pisania. Chyba jestem z wymierającego gatunku, który wszystko uzależnia od długopisu i kartki. Nie potrafię twórczo pisać na komputerze. Czy jestem przez to we współczesnym świecie upośledzony?
Podchodzisz z pietyzmem do pisania? Czy jest to dla Ciebie rzemiosło, czy bardziej natchnione bytowanie w stanie łaski?
Nieśmiertelne pytanie w naszej kulturze. Odwieczne i ciągle chyba bardzo trudne. Najlepiej jest powiedzieć, że każde natchnienie czy stan twórczej łaski powinien dla pełni szczęścia być podparty odpowiednim warsztatem i sumiennością w pracy. Uważam, że pisanie, literatura, przede wszystkim proza, wśród przejawów kultury ma bardzo specyficzne miejsce. Gdzieś na styku rzemiosła i czystej myśli, swoistego intelektualizmu i artyzmu. Oczywiście nieco upraszczając...
Jak mówiłeś – najciekawsze dzieła – bez względu na to, czy chodzi o architekturę, teatr, kino czy literaturę, powstają zawsze na styku kultur...
Tak. Może głoszę jakąś herezję, ale uważam, że dzieła, które możemy uważać za, powiedzmy, sztandarowe, jakieś opus magnum czy wzorcowe dla jakiegoś okresu na swój sposób w tej swojej – tak zwanej – doskonałości są nudne. Po prostu. Nawet jeśli czasem mówi się, że dzieł „czystych” nie ma. Historia sztuki, którą miałem przyjemność ukończyć, powinna właściwie nazywać się „historią znanych lub wybitnych dzieł”. To wierzchołek góry lodowej, o wielu rzeczach się nie mówi. Trzeba ich samemu szukać. Ferment, który powstaje na styku kultur, jest właśnie doskonałym miejscem na tego typu poszukiwania.
Wiesz, to mnie trochę zaskoczyło. W Twoich książkach, które znam, nie znalazłem jakichś bezpośrednich nawiązań do historii, architektury czy malarstwa. A może niedokładnie czytałem?
W moim debiucie prozatorskim „Nic a nic” właściwą akcję opowiadań zastępuje swoista wędrówka między dziełami sztuki. Od obrazu do budynku, od budynku do utworu muzycznego... I tak przez dziesięć opowiadań w sposób bardzo intensywny, nawet nieco paranoiczny. Może to była jakaś próba poradzenia sobie z nadmiarem bodźców kulturowych? Nie wiem. Efekt tego przesycenia jest taki, że faktycznie przestałem robić bezpośrednie aluzje do czyichś dzieł, przede wszystkim plastycznych. W „Cudzychsłowach” bardziej interesowała mnie materia samego słowa, jego historia, możliwości i ograniczenia. „Ostatnie myśli” w tym względzie stoją w opozycji do „Niców”, bo główny bohater-narrator nie wsłuchuje się w kulturę ani nie roztapia się w niej. W centrum stawia siebie. Siebie i swój pokój, w którym oczywiście kultura musi być obecna, chociażby przez książki, których tytułów nie podaję, ale jest tylko jednym z rekwizytów tego przedstawienia. Równie ważnym jak poduszka. Sytuacja bohatera zmagającego się z własnym ciałem pozwala na tego typu ryzykowne przewartościowania.
Zapytam może o ukryty przekaz Twojej ostatniej książki, to o czym mi wspominałeś na spotkaniu – o spojrzeniu z różnych punktów widzenia na te same sytuacje... Czy lubisz takie gry formalne?
Ukryty przekaz? Chyba nie ma jednogłośnego ukrytego przekazu lub jestem go nieświadomy. Istnieje taka możliwość. Jest nawet bardzo prawdopodobna. W tej książce z pozoru nieliteracka i nieciekawa sytuacja – niemożność zaśnięcia lub po prostu bezsenność – staje się pretekstem do badania człowieczeństwa. Chyba tak to mogę określić. W ten sposób postawiony przeze mnie problem, wymagał pewnych rozwiązań formalnych. Specyficznej konstrukcji zdania, odpowiedniego układu tekstu... Chodziło o to, by tekst działał również na czytelnika wizualnie. A że lubię eksperymentować, był to znakomity pretekst, by znów zrobić coś nietypowego. Lubię, kiedy dzieje się coś na wielu płaszczyznach. Samo opowiadanie historii mnie nudzi...
A można jeszcze coś nowego powiedzieć o człowieczeństwie w XXI wieku?
Raczej tak. Chociaż nie jestem w żadnej mierze kompetentny, by o tym się wypowiadać. Wydaje mi się, że powinno się unikać podpierania konkretnymi doktrynami naukowymi czy nawet politycznymi, co dzieje się na uczelniach i różnych ośrodkach. Zawsze powtarzam, że o pewnych krańcowych, radykalnych zachowaniach człowieka wszystko już napisali Sofokles i Eurypides. Wszystkie nasze dramaty, tragedie, nieszczęścia są już opisane. Nasze zachowania przez wieki są pewną kliszą lub kalką tych schematów. Tutaj może więc nie zmieniliśmy za bardzo. Ale aktualnie istniejemy też w o wiele bardziej rozbudowanej przestrzeni, innej rzeczywistości, w bardziej złożonym systemie. To musi pociągać odpowiednie konsekwencje. Współczesność wymaga od nas ciągłego dookreślania się. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli poprzez modlitwę podtrzymujemy naszą wiarę, to mówiąc o człowieczeństwie, sprawiamy, że wciąż jeszcze jesteśmy ludźmi.
To teraz zapytam o to, czy literatura może być w dzisiejszych nowoczesnych czasach przepojona duchowością?
Nie znajduję dobrej odpowiedzi na to pytanie. Każdy ma prawo inaczej rozumieć samą duchowość i tu klasycznie, jak zawsze, zaczynają się schody. Dla mnie, aktualnie, literatura zaangażowana, wpisująca się w konkretne współczesne nurty duchową lub uduchowioną nie może być. Z drugiej strony agresywne przeciwstawianie się wszystkiemu, co obecne i szukanie jakichkolwiek rozwiązań metafizycznych też nie jest rozwiązaniem. Natomiast bardzo chcę wierzyć, że jeśli głęboko wsłuchać się w człowieka, jako takiego, to ta duchowość sama się ujawni albo nawet okaże się nieunikniona. Przykładem niech będzie „Człowiek, który śpi” Pereca. Paradoksalnie... Nie wychodzę przypadkowo na jakiegoś myślowego radykała?
A Twoje podejście do dzieł ukończonych? Zrzucasz je z siebie jak wylinkę, czy raczej traktujesz jak ukochane dzieci?
Każdą dużą prozę lub dramat muszę odchorować. Niekiedy dosłownie. Długotrwałe pisanie zawsze wiąże się u mnie z jakimś napięciem. Po skończeniu pracy, po wszelakich korektach i redakcjach, czuję niechęć, czasem wstręt. Bardzo powoli przekonuję się do mojego tworu. Jest to okres, kiedy dość bezczelnie odpowiadam na pytania, że nie wiem, o czym jest moja książka, bo jej po prostu jeszcze nie przeczytałem. Kiedy z wydrukowanym materiałem w końcu się oswoję – trochę postoi na półce, stanie się elementem mojej wizualnej codzienności – wtedy zbliżam się do niej i w końcu konfrontuję się z tekstem, który już przestał być całkowicie mój. Jeśli chodzi o „Ostatnie myśli” ten etap mam jeszcze przed sobą. Potem nasze relacje z reguły są poprawne, chociaż staram się za często nie wracać do tekstów, grozić to może całą gamą negatywnych odczuć. A wszystkie one połączone są z okropną bezradnością. Nie ma więc bajkowego finału.
Wspomniałeś o dramatach?
Tak. Poza prozą i rożnymi dziwnymi tworami zajmuję się kleceniem tekstów dramaturgicznych. Wiąże się to z zupełnie innym sposobem pracy, a przede wszystkim innymi priorytetami w akcie tworzenia. W czerwcu 2011 roku zadebiutowałem przedstawieniem „Słów, które uleciały w świat, nie można już łapać za skrzydła”. Moim tekstem dosłownie zaopiekował się Jan Kozaczuk. To właśnie on połączył moją, bądź co bądź, brutalną i bezwzględną w słowie oraz narracji historię ze swoistym liryzmem scenicznym i jakimś promykiem nadziei. To chyba niebezpieczne połączenie, ale mam nadzieję, że ciekawe i intrygujące. Sam fakt oddania komuś tekstu, obserwowania się, jak on przeobraża się... Niezwykle dziwne doświadczenie i spora lekcja pokory. Przygotowuję teraz kolejny dramat, który – mam nadzieję – zrealizujemy również w tym składzie. Poza podkreśleniem, że scena przestała być dla mnie nieznanym terenem, w którym łatwo nie zauważyć pewnych zależności i się zgubić, nie mogę na razie powiedzieć nic więcej.
A najbliższe plany prozatorskie?
Mam niestety nieuleczalną wadę – wiele pomysłów, ale czasu na ich realizację niekoniecznie jest pod dostatkiem. Od dłuższego czasu towarzyszy mi projekt zatytułowany „Stras”. Najwyższa pora już go skończyć. To moja swobodna wariacja wokół powieści grozy...
Sam zajmuję się grozą. Jaki jest twój stosunek do niej?
W jednym wywiadzie powiedziałeś, że traktujesz ten temat terapeutycznie. Na chwilę obecną podpisuję się pod Twoimi słowami. Jak przyjdzie mi do głowy sensowne
votum separatum, dam Ci znać.
Dziękuję za rozmowę.
Paweł Orzeł
Cudzesłowa –
http://wforma.eu/91,cudzeslowa.html
Paweł Orzeł
Nic a nic –
http://wforma.eu/30,nic-a-nic.html
Paweł Orzeł
Ostatnie myśli (sen nie przyjdzie) –
http://wforma.eu/200,ostatnie-mysli-(sen-nie-przyjdzie).html
2011. Antologia współczesnych polskich opowiadań –
http://wforma.eu/206,2011.-antologia-wspolczesnych-polskich-opowiadan.html