copyright © https://czytanieisluchanie.blogspot.com 2018
„I tylko zmęczony Kajetan sobie zadaje pytanie, jak to jest być szopem praczem, jak to w ogóle jest być?”
strona 105, „Historyka bez początku i końca” (fragment)
Być to nie algebra. – Tu nie liczą się tylko dobre uczynki – tak powiedział mi ktoś. „A w mojej głowie wojna”, bo jeżeli zapomnimy o dobroci, to czym-kim stajemy się sami? Wydmuszką? Pustą – w środku pozbawioną empatii – istotą. Pamiętać tylko „zło” to domena diabła.
„Mroczarnia to taka latarnia, co ciemnością zionie. Mroczarka to taka latarka.
Prości ludzie z miasteczka Z. mówią: najjaśniej jest pod mroczarnią”.
strona 31 „Spod spodu” (całość)
Książeczka Wojciecha Czaplewskiego jest świeża, pachnie farbą drukarską i spoconymi, masywnymi dłońmi drukarzy. Jaki rodzaj zapachu ma ona (książeczka)? Wszędobylski. Świdrujący nozdrza. Jest jak ponosząca się zawiść, nienawiść. Jak miłosna amnezja i zapomnienie. Jak gra. Jak udawanie. Jak ucieczka.
Czym jest ten zbiór słów, autorstwa pana Wojciecha? Trudne pytanie, z cyklu: – Co było pierwsze: jajko czy kura? – Pierwsza była myśl czy słowo? (Bo „słowo ciałem się stało”.)
Autor trochę z nas kpi, ale „to trochę” ma swój sens. Jest uzasadnione. Bo pozostałość jest uzupełniona o zbierane, pozbierane myśli, zapisy snów, szyfry szyfrów, kaligrafię duszy i notatniki z podsłuchanych rozmów.
Wydaje się, że jest zabawnie, ale tak nie jest. Zmyłka-pomyłka. Zakrętów ciąg... korytarzy. Ta Książeczka Rodzaju jest przepełniona melancholią i zadumą. „Głowa unosi się” ku niebu, a reszta ciała nadal stąpa po krętych i zawiłych drogach ziemi.
Książeczkę (będę z uporem cytował tytuł) czyta się sprintem. Po dwóch godzinach – spóźnionego pociągu Regio – przeczytałem te ponad sto stron, niemal dwa razy. Przyglądała się temu pewna kobieta. Młoda, podobnie jak inna kobieta, którą pokochałem lata temu. Ta z pociągu uśmiechała się, głośno wzdychała, bawiła się swoimi włosami. Ściągnęła z siebie płaszcz, by wreszcie patrząc mi w oczy, zapytać: – Czy to, co pan czyta – ma sens? Zaskoczyła mnie pytaniem, doborem słów, taką, a nie inną składnią. Gubię się. Drętwieje mi język i kawałek serca. Łyk wody, przełknięta ślina i jedna kropla łzy, bo dopadły mnie kolejny już raz wspomnienia kobiety, którą pokochałem. Ta z pociągu – czekała na moje słowa, na udzielenie odpowiedzi.
No właśnie – Wojciech Czaplewski też stawia pytania. Ja ostatnio najczęściej wykrzykuję jedno słowo. Niby proste, ale złożone, bo nie znam odpowiedzi: – Dlaczego? Ubarwiam „je” przekleństwami lub odmianą imienia kobiety, którą pokochałem.
Ta z pociągu dotknęła, musnęła mojej dłoni. Zrezygnowała z sensu odpowiedzi, ale kolejny raz zaskoczyła mnie słowami „wyrzuconymi z siebie”: – Ma pan smutne oczy. Kto pana skrzywdził? Kto zawrócił panu w głowie? Ma pan pomysł na ten ból, jakikolwiek, z kimkolwiek?
Zbyt gęsto zasiane pytania. Gubię się i staram się szeptem powiedzieć, zapytać: – Dlaczego? Do kurwy nędzy, dlaczego?
Milczymy oboje. Zaczynam – po chwili – czytać książkę na głos. Dwugłos, trójgłos. Chór myśli, echo wspomnień. A potem: dopadał nas konduktor. Sprawdzał nasze zamazane obrazy z dzieciństwa i nakrył nas „swoimi skrzydłami”.
„Wybuch wulkanu: jakaż rozkosz potężna się za tym kryje. Ciekły ogień z trzewi ziemi zapłodni powietrze, naskórek pustki”.
strona 103 „Dygoty” (fragment)
Naskórek pustki. Twój znak szczególny. Twoje znamię. Twój pseudonim.
To pisanie rozpoczęte prozą – bardzo szybko wyjeżdża, zajeżdża, wjeżdża na tory poezji. Nieuniknione jest takie rozwiązanie. Bo „dreszcze” myśli, to przeczucie końca. A koniec lepiej wypada wierszem pisany. W prozie jest zbyt jednoznaczny. W poezji możemy pozwolić sobie na różne interpretacje. Ufamy, że koniec może być też początkiem. „Od kilku dni” w to wierzę „bardziej”, mocniej, dosadniej, ale wciąż poetycko. Też dzięki prognozie postawionej przez Wojciecha Czaplewskiego, rozpisanej na role, na głosy.
Ta (kobieta) z pociągu nie wie jak wyrwać mnie z letargu, ze smutku. Ta (kobieta),w której się zakochałem spokojnie sypia, swobodnie zapomina o mnie. Został mi tylko tatuaż na prawym przedramieniu. Dowód wieczności, ostrości sądów i deklaracji. Dowód przykazań. Nasz – mój „dekalog miłości” tuszem rozpisany na role, na głosy.
„– Uważajcie na lustro, bo lustro to bardzo smutna lizawka wyobraźni.
– Nie ufajcie złodziejom pisaku. Pustynia i tak będzie wybałuszać swoje piramidy.
– Dlaczego polujecie na szopy pracze, kiedy księżyc wyślizguje wasze parapety.
– Na waszych schodach zasiadł pyszałek i zawzięcie się ślini”.
strona 61 „Na rynku miasteczka Z.” (fragmenty)
Moje podejście do książek zawsze zawiera czytelniczą ekspiację. Przeżywam formy proste i kwestie skrywane. Tym razem czynię, stwarzam (z rozmysłem jednak) chaos. Myślę – podobnie jak autor Książeczki – o tym, że doprowadziłem, wyprowadziłem, zaprowadziłem swoje bycie na manowce. Ciężko utrzymać tutaj porządek myśli, uczynków. Chaos rządzi i zdobywa kolejne terytoria.
Ta (kobieta) z pociągu zostawia mi swój numer telefonu. Wizytówkę zapisaną na wyrwanej z zeszytu kartce – spuszczam w kolejowej toalecie. Nie zaufam już żadnemu rodzajowi ludzkiemu. Ta (kobieta), w której się zakochałem patrzy na „pyszałka, który na jej widok się ślini”. To nie jestem ja. To obcy. Nijaki. Ale to on jest bliżej, ja przepędzony wciąż w podróży, na wygnaniu. Stracony, wtrącony, utrącony, potrącony. Jeden bolesny cios, to sprawił. A „pyszałek” za nic ma zasady i wartości. Lewituje on. Lewitujecie wy. Zniknęło my. Obojnactwo na ty jest z wami: siedzicie razem „tuż nad ziemią”, „ślinicie się”. Ekskluzywna forma złości, potworności, ułomności, karności, zazdrości (też).
„O pani chciej” odzyskać pamięć. „O pani chciej” nauczyć się liczyć.
Książeczka Wojciecha Czaplewskiego trafiła mi się w momencie zagubienia i kompletnego rozproszenia myśli. Ja w takim stanie, ale i autor ma oznaki tej samej choroby. Oboje podążamy drogą pytań bez jasnych, wyraźnych odpowiedzi.
Kajetan alter ego pisarza, a także moja kalka cienia, ma poczucie humoru. Potrafi drwić, kpić. Ja umiem tylko płakać, gdy spoglądam na rodzaj ludzki. Na wybrane, zabrane, odebrane myśli. Czego szuka Kajetan? Niech odnajdzie szopa pracza, niech „wznosi okrzyki we wszystkich językach ludzi i aniołów”. O, tak! Tu byłem, tu jestem. Tu słyszę, nasłuchuję i podsłuchuję. Oglądam Twoje sny. Naszą przeszłość bez przyszłości.
Jarek Holden
Wojciech Czaplewski Książeczka rodzaju – http://www.wforma.eu/ksiazeczka-rodzaju.html