copyright © www.latarnia-morska.eu 2016
„Demoniczność jest wewnętrzną zasadą życia”.
Emil Cioran
Spotykamy się oto nad brzegami nieuregulowanych rzek, słownych rozlewisk. Tu może wydarzyć się wszystko, bo woda – w zależności od nurtu – przyjmuje wygląd bursztynu, karmazynu, błękitu czy czerni. Z zasady powinna nieść życie, a pełna jest martwych kamieni i konających konarów. Powinna sycić pragnienie, a rozpala wnętrzności. Nie, zdecydowanie woda Grzegorza Strumyka nie poi, a pozostawia suchość w ustach. Znaleźliśmy się więc – niczym bohater pierwszej opowieści – w sytuacji ryby na brzegu. Łapiemy płytki oddech, wpadając w coraz ciemniejszą toń kolejnej historii. Sytuacja nie do pozazdroszczenia i nie do wyrażenia. Kto odważny, niechaj wskakuje w tę niepokojąco intrygującą toń. To bowiem obiecuje nam „Kra” Strumyka, że nie wyjdziemy z niej bosą stopą.
Na najnowszy zbiór łódzkiego artysty składa się czternaście opowieści. Niby autonomicznych, ale utrzymanych niemal w tym samym nurcie zdarzeń z tendencją do brnięcia w coraz mroczniejsze światy nakreślonych bohaterów.
Pierwsza, jeszcze delikatna w swej naturze, animizująca i gloryfikująca przestrzeń przyrody wobec coraz większych na nią zakusów świata cywilizacji, wyrażona jest językiem jasnym, plastycznym, metaforycznym. Tu nawet trawa ma oczy, zatem postrzega i czuje.
Kolejne historie obedrą nas z iluzji planowania spokojnego, sielskiego życia. Czy tego chcemy, czy nie – niczym Hiob, poddani zostaniemy próbie sił z mocami tego czy nie tego świata. Bo ziemski świat to piekło, a w najlepszym wypadku czyścowa udręka. Na wiele okoliczności nigdy nie będziemy mieć tu wpływu. Wiele relacji z najbliższymi zostanie również poddanych przez czas i sytuacje próbie ognia. Kto ocaleje, a kto zamieni się w popiół? Absurd niepewnej egzystencji, zdaje się przestrzegać autor, przybierze w pewnym momencie postać konkretnego bytu, w konfrontacji z którym rzeczywistość okaże się przypadkowa, chaotyczna, tajemnicza, irracjonalna, pozbawiona celu, a więc przerażająca, bo nieprzewidywalna. Tu nic nie będzie wykluczone.
Dlatego też matka bohatera, którego imienia nigdy nie poznamy, zapadnie na afazję. Odtąd życie opiekującego się nią syna, a w zasadzie nastawienie do przeróżnych spraw, diametralnie się zmieni. Miłość, której był wobec niej dotąd pewien, zostanie stopniowo zastępowana przez wycofanie, niechęć, w końcu nienawiść. Sytuacje graniczne, jak wypadek czy choroba, uświadamiają bowiem, jak bardzo kondycja ludzka jest paradoksalna. Na szczęście istnieć będzie spoiwo życia, córka w wieku przedszkolnym, z którą co prawda równie trudno się porozumieć, ale uda się to dzięki zabawie. Nastrój zabawy to odrealnienie i zachwyt (...) – powie Johan Huizinga, duchowy pobratymca bohatera. Bo właśnie w zabawie dostrzeże on sposób na bycie sobą. Cel bez końca. Wiedział, że plac zabaw córki się nie powtórzy i nie powinni z niego wychodzić. Żeby nie stracić życia. Gra więc toczyć się tu będzie o najwyższą stawkę.
Odtąd, właściwie we wszystkich kolejnych historiach, zderzeni zostaniemy z absurdalną egzystencją bezimiennego mężczyzny – everymana – „w trakcie rozpadu”. Rozpada mu się matka, małżeństwo, relacje z innymi, on sam... Dzięki córeczce ponownie uda mu się na chwilę przenicować dorosłe życie w szaleństwo nieskrępowanego dzieciństwa. Jednak to właśnie córka w najbardziej niespodziewanym momencie przerwie zabawę, sztyletując ojca dojrzałym wnioskiem. Z powrotem zatem wciągnie go w grę dorosłości, której świadomie zaniechał, którą odrzucił.
Dojdzie więc do tego, że nasz bohater z czasem będzie żałował, że istnieje. Żyjąc bez celu, w drodze bez końca, wskakiwać będzie w następne historie z nadzieją na zmianę. Jednak w jego los wpisane zostanie przeznaczenie nie tyle braku dialogu z drugim człowiekiem, co niemożność porozumienia się z nim. Dlatego też matka będzie musiała cierpieć na niedowład języka, córka z kolei będzie na komunikację z ojcem za młoda lub zbyt poważna, żona skłócona i nieobecna, a kobieta w jego łóżku stanie się jedynie „ciałem obcym”, zaplątanym w fizyczne relacje, bez możliwości psychicznego zbliżenia. No i jeszcze jedna deska ratunku – chłopak spotkany w pociągu, przed którym zechce rozewrzeć swoje wewnętrzne rany – okaże się niemową.
Tragizm zatem polegać będzie na niemożności porozumienia się dwóch istot, odrębnych światów, wchodzących we wzajemne więzi pod presją poznania, ale ponoszących klęskę podczas prób nawiązania autentycznego kontaktu czy bliskości.
Kto zatem zrozumie outsiderowego bohatera, staczającego się na dno w równie trudny, co rozmowy z bliskimi, świat nałogu, człowieka zdolnego do zamachu nie tylko na swoje życie?
Na szczęście, pozostanie jednak jeszcze „dialog” z naturą: oswojony szczur i brzeg niezwykłego morza, które scala rzeki. Pozostanie również czytelnicza wyobraźnia i nadzieja, że nie zadowoli się ona wejściem w nurt opowieści po kostki. Że da się mu ponieść, zrozumieć, nazwać, a może i wchłonąć? Kto wie.
Irmina Kosmala
Grzegorz Strumyk Kra – http://www.wforma.eu/kra.html