copyright © https://sztukater.pl 2024
„Żyjemy w jakimś dziwnym, odciętym od świata miejscu, tutaj wszystko jest możliwe, przyjacielu, nawet miłość szklarza i kobiety o twarzy goryla. Toż to bajka, prawdziwa bajka!”.
Teraz już wiem, że niewielkie wydawnictwo Forma potrafi znokautować czytelnika nie raz, ale wiele razy. Mam oto przed sobą kolejne niezwykłe, niemożliwe do prostego zaklasyfikowania, a tak naprawdę po prostu szalone sto dwanaście stron polskiej prozy współczesnej. Niby TYLKO tyle, a w gruncie rzeczy AŻ tyle.
Powieść przypominająca iberoamerykański realizm magiczny, z całą jego fantastycznie wyeksponowaną dziwnością i nieprawdopodobieństwem, które jednak, całkiem wbrew logice, dzieją się, nawarstwiają i przybierają na sile, z domieszką mądrej, przynoszącej naukę życia powieści drogi, ustrojono w bliskie nam akcenty, a jej nadzwyczaj atrakcyjna, fantastyczno-romansowo-kryminalna oprawa kryje w sobie całą masę głębi, intertekstualnych skojarzeń i groteskowych wygibasów. Zaczynamy się do nich dokopywać, gdy tylko oswoimy oczarowanie porywającą, baśniową historią i przykuwającym uwagę, lekkim, przewrotnym sposobem jej przedstawienia.
W skrócie, zostajemy wrzuceni w trudne czasy, kiedy to ludzie zmuszeni są wędrować kilometrami za zarobkiem. Gdy więc okazuje się, że w mieście Caona de Bahia, przytulisku społecznych wyrzutków i odrzuconych nieudaczników, mieście ostatecznej szansy, jest praca – przeżywa ono istny najazd chętnych z wszystkich stron świata. Wśród nich znajduje się też nasz bohater, młodziutki szklarz, o symbolicznym imieniu Marko Polo. Gdyby tylko mógł przewidzieć, na jaką zwariowaną karuzelę wsiada!
Miejscowy bogacz, Don Pedro Morales Enqurrio Fabrico, buduje zamek, „żyjącą maszynerię przykrytą szklaną kopułą”. Budowniczych obowiązuje ścisła tajemnica szczegółów przedsięwzięcia. Kto ośmiela się ją łamać, ginie bez wieści za sprawą tajemniczych dżentelmenów, pojawiających się nagle niczym spod ziemi.
Okazuje się, że główną atrakcją nowej inwestycji jest ogromna, czterometrowa kobieta-goryl. Niczym magnes elektryzuje ona wszystkich okolicznych mężczyzn, którzy gotowi są dla jednej chwili z nią wyciągnąć z sakiewki ostatni grosz. Ta narkotyczna fascynacja nie omija także Marko, a ten, z uwagi na swoją dziecinną jeszcze niewinność, poddaje się jej całkowicie.
Zamieszkuje w domu swojego wuja, z jego zasuszonymi zwłokami, przywalonymi resztkami niedojedzonej przezeń biblioteki i, opętany myślą o gorylej piękności, Evie Morales de nacho lima, obmyśla coraz to nowe i bardziej karkołomne sposoby jej zdobycia.
Tutaj też zaczyna się gonitwa pomysłów, jeden prześciga się z kolejnym w swojej aberracyjnej osobliwości. Istne pomieszanie barona Munchausena z Monty Pythonem, doprawione szczyptą Lemony Snicket unosi nas z sobą nie pozwalając nawet na chwilę oddechu. Jednak warto zatrzymać się od czasu do czasu, by z tego multiwersum atrakcji wyłuskać owo ukryte sedno, niezwykle istotne, choć być może dla każdego nieco inne.
Mamy przed sobą człowieka owładniętego jedną myślą, podporządkowującego jej wszystko, co dotąd było dla niego ważne, a co teraz ma znaczenie tylko o tyle, o ile pomoże mu spełnić marzenie – zdobyć Evę, prawdziwą kobietę nad kobiety, pierwszą i jedyną taką. Zdobyć ją znaczy dla Marko dostać się do raju. Im więcej przeszkód napotka na swojej drodze Marko, tym pragnienie zdaje się rosnąć w siłę. Odrzuca więc lekką ręką przyjaciół, przyzwoitość, moralność, obawę o konsekwencje zbrodni, jaką jest zdecydowany popełnić. Nawet wówczas, gdy przekonuje się, że jego mrzonka nie ma szans się spełnić, rusza na dalsze poszukiwania, zahipnotyzowany, skupiony na jednym temacie. Znamy to uczucie, niemal fizycznego przymusu, głodu. Nieobce są nam też usprawiedliwienia, jakimi Marko usiłuje przykryć kierujące nim intencje: wyższe dobro, poczucie sprawiedliwości, siła uczucia, w końcu też sprawczość argumentów przyjaciela, którym nie sposób nie ulec. Akurat w tym przypadku znika wszelka magia, odsłaniając czysty, wyrachowany realizm.
Nawet patrząc na pobojowisko, jakie zostawia, Marko nie rezygnuje z planu znalezienia za wszelką cenę wyimaginowanego szczęścia. Wędruje zatem przed siebie, ze szkieletem wujka przytroczonym do pleców niczym z tarczą i zarazem elementem wyznaczającym jakąś ciągłość własnej historii. Wszak obiecał kiedyś wujkowi podróż życia, a że Don Antonio Tramosso Galino Sanches odbędzie ją już po swojej śmierci... cóż, lepsze to niż nic.
Wizualnie trąci mi to trochę moim ulubionym francuskim duetem reżyserskim: Jean-Pierre Jeunet i Marc Caro, wpisuje się w ich ekstremalnie odjechaną wyobraźnię. Te wszystkie „wilkołaki, i zroślaki, ludzie-ryby, ludzie-lwy, karły, olbrzymy, syreny, meduzy, kobiety-ptaki (...)” z Cyrku Osobliwości Franka Lentiniego, czy miasto w dolinie Santo Sol, którego szkliste dachy rzucają błyski na „zakurzone, śmierdzące ulice”, podziemie Starców-kanibali, czy miasto z lodu, lustrzane odbicie czegoś już znanego...
Jest też dowcip, mocno sarkastyczny, ponury, a jakże. Choćby scenki z życia miasta, w którym za wszystko trzeba zapłacić, nawet za pozwolenie na bycie debilem należy uiścić haracz starym, miejscowym wariatom. Albo dobrze nam znajomy klimat wyborczej demagogii, która nie ma sensu, za to doskonale trafia w zapotrzebowanie. Proces kiełkowania owych bzdurnych haseł w ludzkich umysłach, ich pęcznienia i wypuszczania młodych pędów, podsypywanych nawozem świeżej nienawiści, to majstersztyk.
„Moja teoria jest prosta – tylko brzydcy ludzie robią złe rzeczy, a gdzie są ci najbrzydsi, chyba każdy wie. Według mnie ich wszystkich powinno zamknąć się w szpitalach, oddzielić od normalnych ludzi, to jedyna szansa, aby zatrzymać falę morderstw”. Jakieś skojarzenia?
Tak też powoli przechodzimy z dziwacznej, fantasmagorycznej rzeczywistości do tej dobrze nam znanej, swojsko brudnej, by na koniec przeżyć prawdziwe zamknięcie układanki w lodowym soplu zaskoczenia. Ręczę Wam, że o czymś takim, to nawet Mickiewicz w „Weselu” nie wspomniał.
6/6
Doris
Marcin Bałczewski Eva Morales de Nacho Lima – http://www.wforma.eu/285,eva-morales-de-nacho-lima.html