copyright © https://sztukater.pl 2024
„niewiele
o mnie wiecie
znacie lepiej lub gorzej
moje pisanie
nie wiecie co jem
co lubię i kogo kocham
nie wiecie gdzie mnie znaleźć
nie musicie
któż wymieni choć jednego budowniczego
katedry w Rouen
wtedy nie istniała kokieteria
chowam się więc
za wiersze”
Słowa wiersza Andrzeja Ballo były aktualne przed wydaniem napisanej przez niego i wydanej w 2020 roku „Made in Roland”. Teraz bowiem znamy go już nieco lepiej. Nawet za najlepszą artystyczną kreacją nie da się całkowicie schować. Zawsze wystaje jakiś przeoczony rąbek wzruszenia, albo falbanka ironii, a te mogą dać nam pewne wskazówki.
„Made in Roland” jest dość niezwykłą powieścią, powieścią epistolarną z dodatkiem prześmiewczego dramatu w ośmiu aktach z udziałem ludzi i „ludzi”. To listowna rozmowa międzypokoleniowa ojca z synem, w którą niekiedy włącza się także drugi z synów, by dorzucić coś od siebie. Piszę – rozmowa, gdyż listy stanowią pewien ciąg, kontynuację tematu naprzemiennie przez każdego z rozmówców, nawiązują do siebie, pytają i odpowiadają na pytania, stawiają problem i nad nim dyskutują, czasami wręcz zażarcie, z użyciem znanych wszystkim potocznych zwrotów zwanych niecenzuralnymi. Ten zabieg tylko umacnia w nas wrażenie gorączkowo prowadzonej, spontanicznej rozmowy, później potrafiącej stopniowo przejść w filozoficzny wykład na tematy natury ogólnej: człowieka, życia, sztuki, celu i samoświadomości czy wierności sobie. Syn pyta, ojciec uczy, syn tłumaczy, jak to wygląda z punktu widzenia jego pokolenia, ojciec wspomina własne dzieciństwo, niełatwe, ale to ono zaprowadziło go tu, gdzie jest teraz. Mogliby siedzieć w ten sposób przy kolejnym piwie i rzucać podobnymi chwytliwymi sentencjami, typu: „Bóg może nie istnieć, ale kobieta musi. Nie wyobrażam sobie życia, świata i sztuki bez kobiet”.
I ojciec i syn są koneserami kobiecej urody, podobnie jak bliskie jest im każde piękno. Jeden jest bowiem architektem, drugi zaś pisarzem i muzykiem – to wrażliwi na słowo i obraz artyści.
Daty korespondencji są przedziwne: dzień narodzin, „z niedalekiej przyszłości”, „podczas picia”, „na pierwszym kacu”, „w biegu”, „w sam raz” Cóż to znaczy? Domyślamy się stopniowo, że ten dialog miał miejsce już lata temu, trwał przez wspólną część życia ojca i syna, teraz zaś zostaje tylko odtworzony z potrzeby serca, być może też po to, by pozostawić coś dla dzieci, jakieś informacje o dziadku i ojcu, które nie będą tylko suchymi datami i nazwami w dokumentach. Warto, by ważne i wartościowe uwagi nie przepadły w nicości, ale dalej były wskazówkami do życia.
Poczucie humoru mają obaj panowie doskonałe, śmiać potrafią się także z samych siebie, co akurat jest raczej rzadkością. Jak radzą sobie ze smutkiem?
„Jest kilka domowych sposobów: bzykanie, picie wódki, blanty, obejrzenie filmów Woody Allena, wywołanie z pamięci sąsiada, który ma gorzej niż my, przeglądanie zdjęć z okresu, gdy wyglądaliśmy najlepiej, przyjęcie dużej darowizny, słuchanie niepolskiej muzyki. Moim wypróbowanym sposobem jest powtarzanie głośno mantry, która brzmi ‘spierdalaj’. Nawet jak szybko nie pomoże, to wystraszy komornika, listonosza z poleconym z sądu, proboszcza z opłatkami lub upierdliwego gościa”.
Andrzej stoi przy stole kreślarskim ojca, spogląda przez okno, które wcześniej ukazywało świat Rolandowi, przesuwa używane przez niego ołówki, linijki i wspomina... Poznajemy w ten sposób najważniejsze momenty ojcowego dzieciństwa, trudne lata samotności w sierocińcu, szybkie, upragnione usamodzielnienie się, miłość do pięknej kobiety, która została później matką Andrzeja. Autor i narrator są jedną i tą samą osobą, nie mamy tutaj żadnych wątpliwości. „Tak jak nie można napisać dobrej powieści, nie mając wielu przeżyć, tak też nie można dobrze kochać, nie doświadczając miłości i odrzucenia innych.” W przypadku tandemu Bello przeżyć było dość, by we wszystkich wspomnianych, i nie wspomnianych, aktywnościach móc osiągnąć mistrzostwo. Dialog między panami jest wyrafinowany, aluzyjny, choć zyskuje na ostrości i dosłowności przy nawiązaniu do tego, co dzisiaj, tu i teraz, gdzie niestety „...mamy wiele wielkich deklaracji i wirtualnych czynów”. Tymczasem naprawdę liczy się to, co, może i niewielkie, ale prosto i z serca ofiarowane, bez szumu, świateł fleszy, facebookowych zachwytów i „mimowolnych” instastory. Więcej rób, mniej gadaj, człowieku – zdaje się sugerować autor. Podejście ojca i syna do pieniędzy jest jednakie. Dobrze, gdy są, ale gdy ich nie ma nie mówmy zaraz o tragedii. „Jeżeli z pieniędzy zrobisz wielką wartość, to nie zauważysz innych wartości. Najciekawsze rzeczy są za darmo. Kazał ktoś ci kiedyś płacić za oglądanie zachodu słońca?”.
Widać, że nauka nie poszła w las. Andrzej przytulił wiele z mądrości Rolanda, stosuje je w życiu i nie wychodzi na tym źle. Szukanie w człowieku prawdy, autentyczności, to pierwszy mechanizm, jaki się w nim uruchamia. Posiada zaimplantowany barometr kłamstwa i obciachu, które od razu diagnozuje i bez litości obnaża.
Jego ojciec był architektem – artystą, twórcą skończonego, wizjonerskiego projektu, nie zaś odtwórczym, choćby i najrzetelniejszym, rzemieślnikiem. On sam zaś realizuje się w różnych dziedzinach, każdej ofiarowując cząstkę siebie prawdziwego. Świadczą o tym jego teksty, również piosenek, nie tylko prozy i wierszy, a także podejście do życia, świadome i emocjonalne w nie zaangażowanie. Dobrze wie, że „trudno być lotnikiem, mając lęk wysokości”. Ma to szczęście, że robi to, co lubi i potrafi najlepiej.
Wiele przemyśleń do mnie trafiło, z częścią mogłabym polemizować, jak choćby z pojęciem „empatii” czy rozumieniem „wulgarności”. Co jednak ważne, czytając – myślałam, śmiałam się też, gdyż pomiędzy z gruntu poważnymi, egzystencjalnymi nawet rozważaniami, wiele tutaj humoru, ironii, czasami absurdu i groteski, by wykazać głupotę czy cynizm pewnych postaw i rozwiązań, nie brak też zwykłego wygłupu. Wszystko to jest możliwe i wygląda bardzo naturalnie ze względu na dystans, jaki autor ma do siebie, do otaczającego go świata ma dystans nieco mniejszy, co zrozumiałe.
„Człowiek nie ma wyboru, musi żyć. Inaczej nie miałby instynktu samozachowawczego”. Jednak o tym, jak żyć i jakie wspomnienie po sobie zostawić decyduje już sam i sam za to odpowiada. Chcesz być człowiekiem wolnym czy niewolnikiem, robić to, co potrafisz najlepiej czy udawać, że znasz się na swojej robocie i tym samym oszukiwać innych – bo przecież nie siebie, prawda? Interesuje cię życie czy jego imitacja. Przeczytaj mini dramat i zwróć uwagę, co dzieje się z udawaną sztuką, z udawanym zaangażowaniem, jak wygląda manipulacja i jak bardzo jesteśmy na nią podatni.
Najwyższy czas oddzielić celebrytów od twórców, pozory od prawdy, podróbki od oryginałów. Żyj prawdziwie, bądź sobą, rób coś dobrego, nawet na swoją, niewielką skalę i... rozmawiaj z ojcem! Jego doświadczenie dodane do twojego entuzjazmu i energii z pewnością zaowocuje czym wartościowym i prawdziwym.
Aha, i nie uzbrajaj się w nudną powagę, uśmiech pozwala fruwać wyżej. Jeśli nie wierzysz, spytaj Andrzeja Ballo. Czeka na ciebie, nonszalancko oparty o stale te same, brązowe, lekko podniszczone drzwi w swoim azylu w Lidzbarku Warmińskim. Stamtąd spogląda w dal, mając właściwą, odległą od celebryckiej Warszawki, perspektywę.
Doris
Andrzej Ballo Made in Roland – http://www.wforma.eu/made-in-roland.html