copyright © http://dajprzeczytac.blogspot.com 2023
U Macieja Bieszczada to na ogół obraz konstruuje wiersz. Poeta zaprasza do niezwykłego lirycznego świata kuszącymi scenami – pobudza wrażliwość, poczucie estetyczne lub przywołuje skojarzenia. Poddajemy się tym wrażeniom i wyobrażeniom. Gdy już będziemy odtwarzać te poetyckie pejzaże, zostaniemy wplątani w odczuwanie!
Kiedy indziej sprytny podmiot wikła czytelnika w „strojne łamigłówki” – i znów to pewien wycinek rzeczywistości jest centrum tekstu. Bieszczad jednak tak organizuje przestrzeń poetycką, że ustawia tylko rekwizyty, buduje scenerie, ale nie wchodzi głębiej – sensów oglądanych obrazków każe nam już szukać na własną rękę.
„Miejsce spotkania” to więc... miejsce spotkania. Ścierają się tu dwa głosy, dwa typy wrażliwości – nadawcy i odbiorcy. Autor ufa czytelnikowi, powierza mu bez zastrzeżeń i zbędnych objaśnień wyimek mikroświata swojego podmiotu. Doskonale wie, że zrozumiemy.
Bieszczad jest też dość przebiegłym twórcą – umie korzystać ze słów, wie jak zatrzymać czytelnika i wywołać u niego emocje, wie, że to klucz. Dopiero, gdy pojawią się uczucie można zaskoczyć odbiorcę niewygodnymi pytaniami (autor wcale nie zadaje ich wprost), jak choćby w „Pierwszych łyżwach”. Tu za pomocą językowych opisów wydobywa się z pokładów pamięci dobre wspomnienia – zimę naszego dzieciństwa. U każdego bodaj (niezależnie od metryki) jest już jakimś mitycznym czy legendarnym okresem, wspominanym z rozrzewnieniem. Poruszeni przywołanymi szczegółami odczuwamy więź z podmiotem, łączy nas wszak wspólne doświadczenie. Dlatego też z uwagą obserwujemy jego dalsze zwierzenia. A tam już tylko zadziwienia, metafory i porównania wymagające zaangażowania, a nie tylko wizualizacji. Od razu zaznaczę, że Bieszczad za ów „wysiłek” hojnie wynagradza.
Podoba mi się snucie tych mikroopowieści. Jest tu coś bliskiego i znajomego, ale kryje się też cząstka magii. Można odnieść wrażenie, że przenosimy się w nieco baśniowe rejony, gdzie słowo to tylko pierwsze wrażenie. A im bardziej się przyglądamy tej poezji, tym więcej w niej widzimy.
Bieszczad ma ujmujący stosunek do poezji i pisania w ogóle. Właściwie to wykłada w Miejscu spotkania swoiste liryczne credo. Słowa to dar. Podmiot Bieszczada upatruje w nich łaski danej przez Siłę Wyższą. Są też swoistym katalizatorem, ratunkiem, pocieszeniem. Jednak, by słowa ułożyły się w wiersz, a wiersz wybrzmiał, potrzeba szczególnej siły – „podmuchu pochodzącego z ust Ducha”.
„Miejsce spotkania” to także przestrzeń, gdzie autor daje lekcje uważności. Podmiot zwraca uwagę na to ulotne, majaczące w codzienności, mijane bez należytej uwagi. Czy wiesz co kryje się w „źrenicach saren”? Wie to poezja.
Bieszczad dotyka równocześnie tych trudnych tematów, które budzą niepokój, powodują dyskomfort. To poezja zanurzona w kontekstach – gdzieniegdzie skojarzenia, choćby z motywami biblijnymi, wydają się oczywiste, w innych miejscach nawiązania są nieco szersze. Jednak autor niczego nie ułatwia – zostawia ślady, ale tropić musimy sami.
Jest jeszcze jedna kwestia, niedająca mi spokoju w „Miejscu spotkania” – to pewna dwoistość. To stan pogodzenia się podmiotu z naturalnym biegiem rzeczy przy jednoczesnym wyrażaniu buntu. Co prawda cichym, kameralnym. To rodzaj buntu intymnego – być może bardziej skierowany jest do wewnątrz niż poza ciało podmiotu, poza jego odczuwanie. Bunt, jak każdy, zrodzony z cierpienia i lęku.
Jest tu wreszcie również wielka radość (z) życia, wdzięczność za wsłuchanego wróbla, podświetlone obłoki czy naiwną ciekawość dziecka. Z jednoczesną myślą o życiu jako procesie skończonym, a więc: o śmierci i jej nieuchronności.
„Miejsce spotkania” to zatem liryczna „dyskusja przeciwieństw”. To widzenie „świata jako zaniku i jako cudu”. Jednak lektura nie przytłacza, bo pozostawia z „rozedrganą nadzieją”.
Kinga Młynarska
Maciej Bieszczad Miejsce spotkania – http://www.wforma.eu/miejsce-spotkania.html