copyright © https://sztukater.pl 2023
Jolanta Jonaszko w niewielkim zbiorku opowiadań odsłania nam całą osobność człowieka pośród ludzi, jego „nietutejszość” w wielu wymiarach i związany z nią brak komfortu. Europejczyk w Stanach Zjednoczonych, Polak w Niemczech, Chińczyk w Anglii, Wschód i Zachód – te zderzenia nie są bezbolesne, oswojenie się zajmuje nieco czasu i nie do końca bywa udane. Niekiedy nie chwytamy dowcipu czy jakiegoś związku frazeologicznego. Niemcy są dla nas zbyt chłodni, oficjalni i poukładani, Japończycy zbyt często się kłaniają i przywiązują zbyt dużą wagę do formalizmu, Amerykanie zaś szeroko się uśmiechają białym garniturem odpicowanych zębów, jakby za naciśnięciem jakiegoś guzika, rozszerzającego im kąciki ust. Nawet nie uświadamiamy sobie, jakimi zdartymi od używania stereotypami kierujemy się w pośpiesznej ocenie. Dopiero po czasie za ich fasadą zaczynamy dostrzegać pojedynczych ludzi. Wydaje nam się, że nie pasujemy tu, bo dzielnica zbyt ekskluzywna, a ludzie bez stresów, spędzający każdy dzień w podobnie miłej małej stabilizacji. Widzimy to, co otoczenie pragnie nam pokazać, gładkie, ulizane, oswojone codziennością. Nie sięgamy pod tę wierzchnią warstwę, bo i po co? A nuż okaże się, że jest tam więcej mroku niż kiedykolwiek chcielibyśmy ujrzeć? Nawet, gdy w przebłysku empatii coś się nam nie zgadza, szybko zatrzaskujemy tę szufladę, zanim zdąży z niej wyskoczyć niepokój.
Każdy z nas tak naprawdę sam zmaga się ze sobą, a autorka z wielką delikatnością wchodzi w jego intymną, skrywaną przed otoczeniem przestrzeń, by ją powoli, z wyczuciem przed nami odsłonić. Owa inność, czy też może nieprzystawalność, może doskwierać, jednak stanowi również o bogactwie tego świata. Bohaterowie opowiadań trzymają w zanadrzu niespodzianki, zaskakują, złoszczą się, gdy niechcący zbytnio się odsłonią. My zaś, z jednej strony zaintrygowania, chcielibyśmy wiedzieć, jednak zarazem perspektywa tej wiedzy nas przeraża, bo być może wymagałaby od nas wyjścia ze strefy komfortu. „Łatwo się minąć, jeśli się chce” – czytamy. I bohaterowie tak właśnie się mijają, żyją niby blisko, a jednak całkiem odizolowani, bliskość tę ledwie pozorując.
Moją uwagę przykuła scena, w której Ron po powrocie z Japonii pokazuje znajomym całą masę zdjęć, jakie zrobił jednemu zaledwie jezioru. Jak inne się ono wydawało wraz ze zmianą oświetlenia i perspektywy. Zupełnie jakby chciał z tego pejzażu wydestylować całą prawdę, prześwietlić go niczym tomografem. „Szersza perspektywa, potem znowu bliżej, jakby moczył nogi, i jeszcze bliżej, jakby chciał ująć jakąś istotę, zobaczyć to, co niewidzialne.” Podobnie postępuje autorka ze swymi bohaterami, przechodząc od ogółu do coraz drobniejszych konkretów, buszując po ich jestestwie niczym detektyw z nieodłączną lupą.
Jednak owa wiwisekcja przeprowadzana jest w sposób iście wirtuozowski, cięcia skalpela są dyskretne, wkraczamy do wnętrza człowieka na paluszkach i poruszamy się tam niczym włamywacz-baletmistrz. Dostrzegamy wiele subtelności, których nie rozgarniamy do samego spodu, zostawiając nieodkryte wyspy i nietknięte tajemnice. Tę resztę, ledwie zasugerowaną, czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam, w miarę swoich zdolności współodczuwania i swej biegłości w empirii świata. Zostaje dla nas akurat tyle, byśmy mieli czego się uchwycić.
Opowiadania są różnorodne, raz na plan pierwszy wysuwa się kwestia różnic kulturowych, innym razem tych związanych ze statusem finansowym lub wiekiem. Człowiek zamyka się też w skorupie choroby, która może skazać go na upokarzającą litość i zależność, pozostaje sam w nawale obowiązków, jakim nie daje rady sprostać i w końcu ginie pod jego ciężarem. „Nikt tu nie chce pomocy. Żyjemy wyprostowani, czasem wolniej, czasem po omacku, ale sami. I może tak jest bezpieczniej. Nikt nikogo nie ratuje, nikt nikomu nic nie jest dłużny”.
Te słowa możemy potraktować jako manifest współczesności, odcinającej się od wspólnoty, skupionej na sobie, unikającej zaangażowania, skrytej w swoich M-ileś, których „Drzwi tłumią wszystko, co trzeba. Jakie cudowne to nowe budownictwo”. I byłaby to nad wyraz smutna diagnoza, to ekg rozpadu więzi, obcości w tłumie, gdyby nie ostatnie opowiadanie, które podpowiada właściwą drogę i uświadamia, że najskuteczniejszym ratunkiem i najpewniejszą kotwicą jest zawsze drugi człowiek.
6/6
Doris
Jolanta Jonaszko Nietutejsi – http://www.wforma.eu/nietutejsi.html