copyright © https://przegladdziennikarski.pl 2022
Najnowsza powieść Zbigniewa Kosiorowskiego to wielowątkowa podróż kreślona w czasie (początek lat 80.: schyłek realnego socjalizmu, apartheid i wojna falklandzka), na rozległych akwenach (Bałtyk, Atlantyk, Ocean Antarktyczny) i wielu lądach (Kapsztad, Falklandy, Buenos Aires, Hiszpania, NRD i PRL). Wyprawa eksplorująca różne literackie konwencje, toposy i narracyjne archetypy. Jej epicki horyzont zdarzeń to oczywisty hołd składany przez autora własnym i niegasnącym fascynacjom – podróżniczym, żeglarskim i marynistycznym (w rozumieniu conradowsko-melvillowskim). A zarazem pełnokrwista narracja, z bogatą faktografią i rozmachem przypominającym ostatnie książki Pereza-Reverte. Ten hiszpański duch opowieści-przygody, kunsztownie przeplatanej i wielogłosowej, z barwnym językiem i warstwową strukturą, a zarazem głębszym przesłaniem, nie pojawia się tu przecież przez przypadek (i bynajmniej z powodów tak oczywistych, jak lokalizacja akcji w Kadyksie czy Sewilli).
Bohatera powieści poznajemy jako rozbitka, który się uratował (choć niekoniecznie przeżył i doczekał finalnego wybawienia), ale szerzej również i kogoś, kogo spotkały wielkie życiowe niepowodzenia. Ocalał z katastrofy. A gdyby tak przyjąć, że może nie chodzić tu wprost o tego, który się rozbił, lecz bardziej o kogoś, kto sam uległ rozbiciu, kto został rozbity, roztrzaskany i rozszczepiony – jak atom, na cząstki elementarne?
Rozbijanie atomów, reakcja łańcuchowa i kwantowe splątanie – czy w powieści tak słonej od morskiej wody jest miejsce na pojęcia zaczerpnięte z nauk ścisłych? A jednak dziwnie przecinające się trajektorie bohaterów, wzajemne przyciągania międzyludzkiej grawitacji, plątanina nawiązań i korelacji właśnie tak pozwalają się opisać. Energia uruchamiająca i wyzwalająca się podczas aktu rozdarcia, lub może wręcz do niego sama doprowadzająca. Którego echo powraca wielokrotnie, i rezonuje w nieoczekiwany sposób. Einstein tłumacząc naturę niepojmowalnych dla nas kwantowych powiązań między niewyobrażalnie dalekimi obiektami mówił wprost o spooky action at the distance – upiornym oddziaływaniu na odległość. Możliwym zatem i na dystansie wielu mil morskich. Wielu istnień, i wielu lat.
Wreszcie proces odwrotny – ponownego scalania, rekonwalescencji i dostrajania. Czy po rozpadzie taka operacja może się powieść? Jeśli zaś tak, to jaki byłby jej koszt i konsekwencje? Może ceną byłaby równie gwałtowna erupcja – potrzeby przyznania się, a raczej rozgrzeszenia, jakiegokolwiek – choćby nawet za urojone, przyśnione jedynie winy. Metanoia, czyli duchowa przemiana, radykalne przeistoczenie czy wręcz nawrócenie. Porzućmy zatem już popularno-naukowe (wy-) wody, i obierzmy azymut dla szerszej interpretacji kierując się mottem książki, zaczerpniętym przecież z „Jądra ciemności”. Mroczność fabuły w jej sensacyjnej kanwie oraz wartkości akcji służą tu czemuś więcej, niż jedynie fascynowaniu zbrodnią i odkrywaniem jej kulis, tragicznych przypadków i omyłek w świecie niejasnych interesów. Świecie, w którym jednostka, uwikłana w różnorakie wojenno-agenturalne brudne gry, brutalną politykę, wydaje się skazana na przegraną, na smutny koniec, śmierć. W Notatnikach Camusa Don Kichot przyznawał – „Tak, walczyłem z wiatrakami. Jest bowiem rzeczą głęboko obojętną, czy walczy się z wiatrakami, czy z olbrzymami. Tak bardzo obojętną, że łatwo je pomylić. Mam metafizykę krótkowidza”. Podążając dalej śladem Cervantesa (może i Calderona), łatwo można już dostrzec na horyzoncie liliową plamę lawendowych pól Kastylii i poczuć niezwykły, wciągający zapach tysięcy miododajnych kwiatów – w rzeczywistości chyba bardziej chroniący praktycznych mieszkańców prowincji przed plagą skorpionów i uciążliwych pająków.
Mateusz M. Szczeciński
Zbigniew Kosiorowski Metanoia – http://www.wforma.eu/metanoia.html