14 kwietnia 1986
Przez otwarte okno, nocą, wpadały do wnętrza rozpryski sztucznych ogni nasączonych substancją wodną, odbijały się od dachu domu naprzeciwko. Za długo stałam w oknie przyglądając się i poraziły mnie, musiałam iść po pomoc lekarską, przejść przez ten sztuczny ogień, wracać potem pociągiem z Dworca Zachodniego. Miałam ze sobą czarną walizę z zepsutym zamkiem. W przedziale znaleźli się razem dostojnicy kilku religii. Zanim pociąg ustawił się na właściwym torze, długo kołował, niepokoił, wciąż wsiadali nowi ludzie, niepewni, dokąd nas zawiezie. Podczytywałam w czekaniu podręcznik do biologii, a grube paniusie prowadziły w korytarzu wykład z fizyki dla dziewcząt. Tłumaczyły zjawisko sztucznych ogni na niebie, robiły wykresy. Gdy wykład się skończył, ktoś postawił na parapecie okna nieforemną torbę. Jedna z pasażerek zaciekawiła się, co w niej jest, zajrzała, zobaczyła owinięte w szary papier śnięte ryby.
© Marta Zelwan