Karol Samsel Autodafe 8
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Bunt po czterdzieste wydaje się rzeczą abstrakcyjną. A jednak na moim poddaszu miałam taką potrzebę. Mój bunt wybuchł przybierając różne formy. A to na bosaka w zimie szłam do sklepu. A to zakładałam na głowę koronę i szłam na miasto. A to mówiłam ludziom wprost co o nich myślę. A to rozbijałam szyby w drzwiach. A to rzucałam zgniłymi owocami w balkony sąsiadów. Bunt z poddasza łagodziły gwiazdy. Nocą otwierałam okno a gwiazdy wydawały się że są na wyciągnięcie ręki. Orion, Kasjopeja, wielki Wóz. Ukochane gwiazdozbiory miałam w zasięgu dłoni. I drzewa po drugiej stronie rzeki wyglądały jak rodzina carska, która przyszła mnie odwiedzić. Było to podczas burzy, błysk pioruna rozświetlił niebo i wtedy ich zobaczyłam w drzewach. Zobaczyłam małego Aleksego Romanowa jak wyciąga do mnie ręce. Dziwność świata stała się dla mnie normalnością. Poddasze oznaczało oderwanie od ziemi. Czułam się jakbym była między ziemią a niebem, w jakimś dziwnym miejscu do którego przychodzą wszelkie osobliwości tego świata. Otaczały mnie kolorowe meble jakbym była w domku dla lalki. To też wywoływało we mnie bunt. Ale najbardziej buntowałam się przeciw sytuacji w jakiej się znalazłam. Bycie na krańcu miasta, którego nie znosiłam i z sąsiadami, którzy nie znosili mnie było jakąś totalną porażką. Jak dziś pamiętam wielką kartkę przybitą do moich drzwi na których widniało, że sąsiedzi nie życzą sobie żebym słuchała muzyki. Ale ja nie wyobrażałam sobie życia bez muzyki. Bunt narastał. To na tym poddaszu usłyszałam, że muszę brać psychotropy do końca życia. Nie mogłam się z tym pogodzić. Walczyłam by wyrwać się chemii. By wyrwać się z tego potrzasku. By zapomnieć, że muszę poddać się i zacząć brać farmakologiczne gówno. W tych różnych formach buntu nagle przyszedł mi do głowy pomysł na wiersz. Napisał go za pierwszym podejściem. Nie wiem skąd czerpałam słowa do tego wiersza. Nie miało to nic z natchnienia, ani z inspiracji. Odczułam, że chcę coś napisać. Słowa pojawiły się same. Nic nie zakładałam. Do nikogo się nie zwracałam. Wiersz „Modlitwa niewiernego” z tomiku „Hologramy” (2015) był pisany na jednym geście. Każdy wers jest jak pchnięcie. Każdy wers jest jak wyskandowane nie, nie zgadzam się. To mantra, którą chciałam zagłuszyć wszystko co wtedy stawało mi na mojej drodze. Tak się wtedy czułam. I tak opisałam swoją sytuację. Wiersz zaprezentowałam na facebooku i od razu spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Potem często prezentowałam go na wieczorach poetyckich. Był poniekąd moim credo.
© Ewa Sonnenberg