Wiecie dlaczego działa „syndrom sztokholmski”? Wcale nie dlatego, że ofiary mają poprzestawiane w głowach. Robi im się pranie mózgu. Zakochują się.
Wiecie dlaczego czasem działa podanie z mediów porywaczowi imienia porwanej? Wcale nie dlatego, że on przestaje w niej widzieć przedmiot i widzi człowieka. Owszem imię może przerwać pewnego rodzaju trans tych dwojga lub więcej... jest tak przeciw zaklęcie.
„Syndrom sztokholmski” działa właśnie dlatego, że porywacz, morderca, kto tam mógłby być jeszcze, nadał sens istnieniu ofiary. Wy myślicie, że łajdak ją uprzedmiotowił, ona myśli zupełnie inaczej – upodmiotowił ja. Wyróżnił wybierając, albo jeśli spotkali się przypadkowo, to przecież musiał zwrócić na nią intensywną uwagę. Intensywna uwaga, to więcej niż nam obiecuje świat...
Upodmiotowił jej ból, w innym przypadku tak czy inaczej by cierpiała – anonimowość, niespełnione marzenia, samotność, egzystencjalna klapa, te czy inne fizyczne dolegliwości, które w końcu się przyplątują – a tak... hokus pokus i ból nabrał sensu.
Dlatego ona nie chce stracić bólu i zapaść się w szarą przestrzeń, gdzie tkwi cała reszta z nas. No, chyba, że akurat nie Ty...?
© Izabela Szolc