copyright © "Nowy Napis Co Tydzień" 2023
[...] „Już nikt nie ma złudzeń. / Pozostanie tylko poezja / – rana, / w którą wcieramy sól” („Tylko poezja”). Wiersze Piotra Fluksa z tomu „Nie z tego światła” chcą nazywać wszystko, co boli. Głęboko zanurzone w kulturze i tradycji śródziemnomorskiej, operujące toposami biblijnymi, zaspokajają pierwotną potrzebę człowieka, któremu powierzono w ogrodzie Edenu panowanie nad światem. I człowiek zaczął od nazywania, ponieważ aby zrozumieć, a tym bardziej wyrazić doświadczenia i świat, w pierwszej kolejności należy je poznać, a więc też nazwać: „Teraz już wiem, / jak napisać książkę / o drzewie, rzece i człowieku. / Trzeba po prostu dotknąć drzewa, / napić się wody, / przeżyć ból i strach” („Stygnący świat”). To „dotykanie”, sensoryczne poznawanie, sugeruje niewystarczalność oka. Potrzebna jest synergia zmysłów, za którą (po dotknięciu innego najdoskonalszego stworzenia) idzie ból. Stąd niekiedy pojawia się potrzeba rewizji, jak w wierszu, który otwiera ów tom:
Myśleliśmy
– nasz dom jest najpiękniejszy na świecie.
Wierzyliśmy [...]
Że pod śniegiem,
w lesie,
dojrzewają słodkie poziomki,
że ze szklanych kulek
wyrosną kryształowe drzewa [...].
W polu nic nie wzeszło
i nic się nie urodziło,
Już nie wyciągamy rąk,
tylko zaciskamy pięści.
Co to będzie?
Taki wstyd,
taki wstyd.
(„Taki wstyd”)
Zderzenie dziecięcej dobrej wiary z goryczą dorosłej bezradności, która chciałaby osłonić niedoskonałości, przywdziać maskę braku oczekiwań, przypomina zawstydzenie Adama i Ewy po zjedzeniu owocu z drzewa poznania. „Taki wstyd”, taka zaogniona rana świadomości. To uczucie towarzyszy lekturze wszystkich utworów z tomu „Nie z tego światła”. Fluks debiutował tomikiem wierszy w 1984 roku, kolejny ukazał się dekadę później. Najnowszy zbiór dzieli od ostatniej publikacji książkowej niemal trzydzieści lat, stąd niektóre utwory opatrzone są datami „z ubiegłego stulecia”. Inna rzecz, że gdyby nie data, to dałoby się je czytać jako gorzki komentarz do bieżących wydarzeń. Wiersze z tomu „Nie z tego światła” można (upraszczająco) podzielić na dwie kategorie – egzystencjalną oraz społeczną. W tej drugiej kategorii mieszczą się utwory punktujące ułomność systemu, bylejakość polityki, rozgoryczenie kształtem rzeczywistości pojmowanej jako ustrój czy ekosystem. Oczywiście każdy z nich ma również egzystencjalne drugie dno, jednak na pierwszy plan wysuwa się społeczne utyskiwanie na nieudolność człowieka w zarządzaniu stworzeniem. Przytoczę kilka przykładów z utworów uderzających w politykę (choć w zasadzie poeta raczej zrywa z niej maskę). W wierszu „Prawdziwy koniec wielkiej polityki” pojawia się obraz schodzenia (zstępowania) schodami wzdłuż zsypu. Cuchnąca mieszanka resztek obiadowych i plakatu przedstawiającego twarz znanego polityka może być odczytywana w duchu wanitatywnym (marność nad marnościami): „Oni wszyscy tu kończą. / Idealiści obracają się w proch / – materialiści w słowa, / a smród z tego taki, / że trudno oddychać” („Prawdziwy koniec wielkiej polityki”). Swoją drogą, z tym wierszem koresponduje inny: „Kim są w istocie politycy, / jeśli odejmiesz im klej? / Brudną makulaturą na chodniku / w deszczowy dzień” („Z Marlowe’a”). A więc znowuż – podobizna (maska) nietrwały materiał, ulotność deklaracji. Kłopot w tym, że wiersze te mają swoje odpowiedniki w utworach, w których poeta nie wadzi się z maską „rządców państwa”, tylko z własnym pojmowaniem ojczyzny. Z bolesnym uporem powracają teksty ewokujące zawstydzenie Ojczyzną, wobec której popełniło się grzech bałwochwalstwa: „Tak, / zawiniliśmy, / wielbiąc ją / niemalże jak Boga” („Nad grobem księdza”). I jak w cytowanym już wierszu „Taki wstyd”, ma się poczucie, że pokładane nadzieje znacznie przerosły rzeczywistość. W króciutkim utworze zatytułowanym Bohaterowie narodowi, który został opatrzony wymownym cytatem z Horacego („słodko i zaszczytnie jest umierać za Ojczyznę”), pointa jest co najmniej nieucieszna: „Oni na kartach historii / zawsze byli wzorem. / Zazdrościłem im, / podziwiałem, / aż w końcu się spełniło. / Codziennie umieram za Ojczyznę / ze wstydu”. Z drugiej strony – ojczyzna (pisana małą lub wielką literą) jest sumą naszych ułomności i cnót. Skąd zatem ten kompletny brak nadziei?
Pomimo wyraźnych nawiązań do tekstów biblijnych poeta nie prowadzi dialogu ze Stwórcą. Raczej wychwytuje elementy rzeczywistości sygnalizujące rychły kres świata, w którym dar świadomości doprowadził do potrzeby sprawnego operowania maską. Autor posłowia, Piotr Michałowski, słusznie zawraca uwagę na motyw theatrum mundi w wierszach Fluksa, przy czym dominuje tu nie tyle średniowieczne przekonanie o predestynacji i odegraniu roli, która przypadła nam w udziale z woli Bożej, ile przeświadczenie, że ten pierwotny, rajski wstyd dogłębnie zawładnął umysłem człowieka i wymusza noszenie maski nawet przed pustą widownią: „Życie to jest teatr, / co najlepiej widać ze sceny. / Przyznaję, / aktorzy mają pewną przewagę [...] dużo wcześniej wiedzą, / jak brzmi odpowiedź na każde pytanie”. Poeta w zasadzie nie zadaje pytań, chyba że retoryczne. Nieustannie demaskuje grozę zbliżającego się kresu. Jeśli trafne jest rozpoznanie Michałowskiego, że Fluks operuje kategorią długiego trwania, wówczas należałoby to długie trwanie nazwać niekończącą się historią wygasania. Poeta nie opowiada jej chronologicznie. Tak naprawdę równie zniechęcony jest wówczas, gdy powszednią krzątaninę codzienności nazywa szorowaniem pokładu tonącego okrętu („Tym co na morzu”), jak i wtedy, gdy reinterpretuje biblijną opowieść o zniszczeniu Sodomy:
[...] Aby uniknąć natrętnych prostytutek,
aniołowie zamieszkali w luksusowym hotelu.
Cierpliwie poszukują sprawiedliwego.
Dali nawet ogłoszenie do prasy. [...]
Słynne solanki przyciągają turystów,
toteż miasto nieźle prosperuje,
kwitną usługi i handel.
Nic nie zapowiada tragedii.
Tylko fanatycy uporczywie straszą ogniem niebieskim.
W takim ujęciu interpretacyjnym należy czytać również utwory, które najogólniej należałoby nazwać poetyckim traktatem o banalności zła. Modelowy pod tym względem jest utwór „Co zostało z piekła”. Nawiązuje on do dwudziestowiecznych koncepcji bezrobotnego diabła, który wobec ludzkiej niecności i wyrafinowania w mnożeniu zła może co najwyżej trafić do muzeum w swoim klasycznym, ludowym rynsztunku – z kotłem i widłami. Tu wystarczy przywołać Aleksandra Wata z jego „Bezrobotnym Lucyferem” z 1928 roku, Michaiła Bułhakowa, Czesława Miłosza (fantastyczny passus z „Doliny Issy”) czy „Rozmowy polskie latem 1983” Jarosława Marka Rymkiewicza. Czy taki kres diabła oznacza zatem wolność od kuszenia i cierpienia? Wręcz przeciwnie. Zło przestaje kłapać zębami, ale nie opuszcza człowieka:
[...] Tymczasem są piekła
mniej dotkliwe,
lecz trudno je rozpoznać
na pierwszy rzut oka. [...]
Zniesiono absolutystyczne rządy
– pomysł iście szatański.
Lucyfera zastąpił senat,
który decyduje codziennie:
w jakim kierunku popłyną rzeki,
na czyją winnicę spadnie grad,
komu spłonie dom
albo umrą dzieci.
Wszyscy są równi. [...]
(„Co zostało z piekła”)
Pozostaje zatem retoryka – jak żyć w takim świecie? Świecie spróchniałym, skamieniałym, dekadenckim i uporczywie utrzymującym się na powierzchni byle jakiego, ale jednak życia. Propozycja „wyskakuj w biegu” znajduje swoją odpowiedź w wierszu „Graffiti”, może mało ucieszną, ale zawsze jest to sposób zyskania pewności, że słowo ma jakąś moc: „Postawiono w tym miejscu / przystanek na żądanie. / To nieprawda, / że jak grochem o ścianę”.
Piotr Fluks jest poetą gorzkich prawd i czułości wobec Słowa (wielka litera jest nieprzypadkowa, ponieważ tak jak utwór, który dał tytuł całemu tomikowi, Światło i Słowo stwarzające opierają się destrukcji, w odróżnieniu od przebłysków i słów stworzenia). Operuje kodami kulturowymi oraz nawiązaniami do wybitnych pisarzy, polskich i nie tylko (wystarczy wymienić przywołanych niemal wprost Zbigniewa Herberta, Tadeusza Różewicza czy Bohumila Hrabala), wieszczy bliski kres byle jakich, skamieniałych miast, a zarazem nie chce wyrzec się nadziei: „Już jesień. [...] Konary skręcone z bólu, / choć rany po liściach niewielkie. / Trochę smutno, / lecz tyle wokół ufności, / że chłodny opatrunek zimy / przywróci do nadziei” („Do nadziei”). Powracając zaś do zacytowanej na wstępie metafory, iż poezja jest raną, w którą wcieramy sól, należałoby ją podważyć i powadzić się z autorem. Cała bowiem prawda demaskatorskiego nazywania i odsłaniania bolączek pokazuje, że to właśnie poezja jest tą ostatnią nadzieją, ewangeliczną solą ziemi, którą wciera się w popękane życie. A ono przecież boli tak czy owak.
Halina Surowiec
Piotr Fluks Nie z tego światła – http://www.wforma.eu/nie-z-tego-swiatla.html