Maria Bigoszewska
Wiersze Marii Bigoszewskiej to liryka konfesyjna. „Nie wiem, dlaczego znów zdejmuję z siebie / warstwę po warstwie. Bez pośpiechu”, mówi poetka, ofiarowując intymne wyznania, odsłonięcie traum, cierpień, blizn, tego, co wstydliwe, co się ukrywa przed obcymi. Mamy przed sobą świat psychiki zanurzonej w sobie. Psychiki mrocznej i tajemniczej. Niemal nic nie zostało tu wprost nazwane i zapisane.
Ona stoi w przeciągu, między światem żywych i zmarłych. Mówi do nieobecnych, czasami słucha ich rad, częściej napomina siebie. Nie chce przywoływać klisz pamięci, żeby było jak przedtem. Wie, że to niemożliwe. Ona, poetka, narratorka, bohaterka tych zwięzłych wierszy, nie zna pocieszenia. Jest w żałobie. Odzywa się po to, by „poczuć krew za słowami / i nie przełknąć jej. Nigdy”.
Wypowiedziane słowa zobowiązują. Nic w tej poezji nie jest do końca oczywiste, emocje falują, a ich napięcie jest ekstremalne. Jest tu okrutna wiwisekcja uczuć i doznań, jest samoograniczenie, jest dystans do siebie samej poddanej chłodnej obserwacji, ucieczka od wszelkiego sentymentalizmu. I jest w tej liryce dramatyczna siła skondensowanego bólu.
Iwona Smolka
recenzje, noty:
*
promocje:
*