Czytam z ust dzieci. Roześmiane wydłubują palcami bąble z wody. Rozpływają się. Chciałabym wymazać ich strach, lęki. Wiosną, w rzece do ramion, wyławiane walizki. Zawsze mówiłeś: „woda oddaje”. Nie uchyla wyroków rozdarta toń. Mnoży smaki. Miodu, prażonych ziaren, kiełków wyhodowanych w plastikowym pojemniku. Chcesz ze mną rozmawiać, ponieważ nie milknę. Nie mierzę naszych okularów, czapek, długości kciuków. Ludzie wsłuchują się w śmiech, podnoszą palec na powitanie. Piją herbatę z trzema kroplami mleka. Jaśnieją latem, w owocach jeżyn. Poddana zapachom przekwita ziemia. Przepuszcza wodę, rzeźbi zmarszczki. Miażdżę spróchniałe cedry, myśli, rozgrzane kamienie. Wciąż do nich wracam. Wspominam okręcone chwastami stopy. Długość podwórka, głębokość Shannon. I szukanie najlepszych słów, rozwiązań.
© Małgorzata Południak