copyright © https://sztukater.pl 2024
„>>Dwie historie<< i inne historie” Gustawa Rajmusa to tak naprawdę całe mnóstwo, bo kilkadziesiąt portretów tak zwanych millenialsów i ich życia zapętlonego w sidła przeszłości i pułapki współczesności. Można by nazwać ten cudny zbiorek miniatur rentgenowskimi zdjęciami, rzucanymi na czytnik, by odsłoniły to, co najgłębiej skrywane, pod skórą, ochronną zbroją, świadomie pielęgnowaną i wystawianą na użytek ciekawskich oczu. Przy okazji dojrzymy także to, o czym sami nie wiemy, czego nawet nie chcielibyśmy poznać, gdyż wówczas zmuszeni bylibyśmy przyznać się do porażki lub choćby daleko idącego kompromisu.
Autor, niczym wszechwiedzący demiurg, czy może gorliwy psychoanalityk, śmiało wkracza w świat dzieciństwa swoich bohaterów, a poniekąd i nasz własny, skupiając się na momentach przełomu, transformacji przepełnionego beztroską ufnością dziecka w niespokojnego, tracącego stabilny grunt nastolatka. Ten zaś, w zderzeniu ideałów z pragmatyzmem dnia codziennego, gubi się, a w poszukiwaniu oparcia, prawdy i nadziei, nie zawsze wybiera właściwą drogę.
Możemy przyjrzeć się dzieciom uciekającym od domowej przemocy, czy podwórkowego hejtu, próbującym spełnić wymagania rodziców, zrealizować ich marzenia w miejsce własnych. Później zaś spotkać ich już dorosłych, z bagażem problemów, w wiecznym pośpiechu, albo wręcz przeciwnie, bez żadnego bagażu, w ucieczce przed jakimkolwiek zaangażowaniem – już nie tych samych, nawet zupełnie do siebie niepodobnych, jakby ktoś zrobił „pstryk” i tym jednym zaklęciem zamienił ich w obcych, jednakowo znużonych frustratów, niczym wytłoczonych jedną sztancą,. Nie tego przecież pragnęli! Jak to możliwe, że niepostrzeżenie zagubili gdzieś tamto szczere, niesforne dziecko. Czyżby dopadł je pełen trucizny Zabójca Marzeń vel Killerface, tępiący wszelką radość, spontaniczną ciekawość, chęć wypuszczania się na nieznane wody przygody i fantazji? Brawo dla znakomitej metafory tego „hamulcowego”, którym zwykle bywa któreś z poniższych: „Rodzina, szkoła, praca, społeczeństwo, naród, kościół...”. Każdy z nas może odnaleźć tutaj jakiś wyimek własnej biografii, nie musząc przy tym zdradzać, czy uległ, czy też wytrwał w oporze.
Co ciekawe i warte zaznaczenia, Gustaw Rajmus unika nie tylko tak nielubianego przez nas dydaktyzmu, jego opowiadania są bowiem nader żywe, fragmenty ludzkich życiorysów tchną prawdą, przekonują też wyraziste, niekiedy naszkicowane bardzo mocną kreską sylwetki bohaterów. Unika czegoś jeszcze, a mianowicie monotonii. Nawet najciekawszy, najbardziej nośny temat można zabić, co też nierzadko ma literaturze miejsce. Tymczasem my nigdy nie wiemy, czy za chwilę będziemy mieli do czynienia ze wzruszająco romantyczną prozą, drastyczną psychologiczną wiwisekcją organów wewnętrznych, podwórkową scenką rodzajową w rodzaju dosadnego slapsticka z głośnymi „razami” i padaniem na glebę, czy też wstąpimy w samo centrum grozy nawiedzonego domu. A może klimat science-fiction? Proszę bardzo. Możemy sobie podyskutować o feminizmie z inteligentną pralką automatyczną albo odpalić kreskówkę „Ratatuj” , by rozchmurzyć oblicze wiecznie stękającego starego tostera. Pamiętajmy jednak, że wszystko ma tutaj swoje drugie dno, jest odbiciem pewnej, niechętnie witanej prawdy, uosobieniem ogólnej tendencji, jaka determinuje nasze, nie zawsze świadome wybory. To przeszłość trzyma nas za twarz.
Nie zawsze otrzymujemy to, czego oczekiwaliśmy. Autor uświadamia nam jedno – sami rezygnujemy z własnej sprawczości, zapieramy się siebie, by realizować życie zastępcze. Toczymy walkę „o wpływy, rachunki, dusze, festiwale, prestiż, unijne środki, miejsce przy molo, postój parkingowy, wakacyjny pakiet, o klienta (...)”. I tak nasze życie stopniowo przechodzi w banał, w czym wydatnie pomaga mu sieczka zalewająca księgarskie półki, telewizyjne programy i wszechobecny internet. To tam się „spełniamy”, kreując swój wizerunek, zawierając wirtualne znajomości i przeżywając wyimaginowane miłości. Sztuczna inteligencja i stworzony przez nią świat wygrywają z żywym człowiekiem i prawdziwym życiem, wypierając je coraz dalej, zastępując i usypiając naszą czujność sprytną manipulacją i starannie wcześniej opracowanymi i przetestowanymi sztuczkami.
W nadziei odnalezienia sensu i otrząśnięcia się z marazmu, błądzimy po omacku, zwracając się w różne strony: pełnej flaszki, nowego seksualnego spełnienia, konfesjonału... najczęściej zaś przekraczamy próg gabinetu psychoterapeuty. Gdy nie interesuje się nami kolejna żona, dzieci mają swój, wypełniony darowanymi przez nas gadżetami, świat, a przyjaciele są w podobnym do naszego, beznadziejnym położeniu, za ciężko zarobione pieniądze kupujemy sobie tutaj życzliwą uwagę profesjonalisty. Bez obawy o odrzucenie czy zlekceważenie. A gdy nasze życie trąci nudą i nie za bardzo mamy o czym opowiadać, ubarwiamy je, pożyczamy fragmenty życia innych ludzi, ozdabiamy je elementami własnej prywatności, by po czasie stwierdzić, że już trudno nam rozdzielić kreację od prawdy.
I tylko późnym wieczorem, kiedy nasza koncentracja słabnie, mury obronne się kruszą, za to narasta w nas, podlewana procentami, odwaga, ośmielamy się na konfrontację z tym chłopcem, jakim gdzieś tam w środku nadal jesteśmy, nawiedzającym nas na złączeniu jawy i snu, wciąż z nadzieją... i próbujemy udowodnić mu, że dobrze jest tak, jak jest, bardzo dobrze. Nie da się jednak ukryć pobrzmiewającej w tych prostych słowach fałszywej nuty.
Tym egzystencjalnym, pojedynczym zmaganiom „ja” dzisiejszego z tym „ja” młodym, pełnym marzeń i ideałów, temu na poły gorzkiemu, na poły nostalgicznemu, podszytemu sarkazmem wielu życiowych doświadczeń, bilansowi zysków i strat, tej spowiedzi skamlącej o rozgrzeszenie, towarzyszy dużo szersza refleksja. Nie tylko jednostka poległa tutaj w szarży z przyziemnością rzeczy powszednich. Autor ujmuje owo rozczarowanie w kategoriach ogólnospołecznych, narodowych, pokoleniowych. „W tym kraju, gdzie jeszcze w poprzedniej dekadzie ksiądz jezuita mógł dyskutować z wykształconą feministką na antenie i obie strony były wierne oraz eleganckie do końca, nagle lud (słowo obywatele nie przechodzi mi przez gardło, sorry) wybrał wpierw na swoich przedstawicieli ładnych kieszonkowców, a następnie brzydkich populistów. Jeszcze nigdy wiodąca konserwatywna partia nie była tak lewicowa, a oświecona lewica tak obojętna wobec mas, przemawiając do nieistniejącej klasy średniej językiem francuskich post-strukturalistów”.
W geście bezradnej złości palimy na stosie zapomnienia wszystko, co było dla nas ważne, miotamy się, niespokojni, w co teraz wierzyć, bo w coś przecież trzeba. Na końcu zaś i tak wszystko podsumuje „twarz zimna, majestatyczna, obojętna. To oblicze Historii”.
6/6
Doris
Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie – http://www.wforma.eu/-dwie-historie-i-inne-historie.html