copyright ©
www.papierowemysli.pl 2010
Niewiele książek pozostawia po sobie podobne odczucia – rozedrgania, zagubienia, jakiegoś niepokoju poznawczego. A przy tym nie można Arturowi Danielowi Liskowackiemu zarzucić warsztatowych braków, nieumiejętności konstruowania liniowej fabuły, czy tez innych pisarskich grzeszków. W pierwszej chwili bowiem
Eine kleine od siebie wręcz odrzuca, a jednak po pewnym czasie czytelnik dostrzega delikatne fastrygi, niemal niewidoczne żyłki, by za moment zrozumieć, że ten niepokój, to rozedrganie to całkowicie świadomy literacki zabieg.
Książka opowiada losy niemieckich mieszkańców Szczecina tuż po II wojnie światowej. Niewiele osób wie, że ten nadodrzański gród tylko teoretycznie stał się miastem polskim już w 1945 roku. Praktycznie do śmierci Stalina, a nawet i dłużej – toczyła się dyplomatyczna gra między Polakami a Rosjanami o ostateczną przynależność państwową. W tym czasie pojawiały się plotki, że Szczecin na wzór przedwojennego Gdańska, będzie tzw. wolnym miastem, polskie władze wyjeżdżały i wracały wymieniając tabliczki po radzieckich namiestnikach. Dlatego też Szczecin opisany w powieści Artura Daniela Liskowackiego to magiczny obszar nieciągłości, miasto zawieszone poza czasem między jednym istnieniem a drugim, w pół drogi. Owo niemal mityczne miasto S., które nie jest ani Stettinem, ani Szczecinem.
Ale to nie Polacy i Rosjanie są bohaterami pierwszoplanowymi tej historii. Artur Daniel Liskowacki opowiada historię ludzi skupionych w Niemieckim Domu Kultury imienia Przyjaźni Polsko-Niemieckiej. Ta placówka zresztą istniała naprawdę. Pisarz przedstawia nam bardzo barwną plejadę postaci związanych ze szczecińskim Kulturhausem. Są to m.in.: skrzypek, szachista, kierownik sekcji teatralnej czy wreszcie twórca znakomitej drużyny piłkarskiej. Zresztą wątek związany z niemiecką drużyną futbolową w niezbyt korzystnym świetle przedstawia ówczesnych włodarzy miasta. Kiedy bowiem niemiecki klub amatorski o polskiej nazwie Spójnia zapewnił sobie awans do B-klasy, został natychmiast rozwiązany. Niemcy nie mogli przecież grać w polskiej lidze tak wysoko... Z innych postaci bez wątpienia wyróżnia się mały Heini – tajemniczy chłopczyk będący świadkiem przemijania niemieckiego, powojennego Szczecina, obserwujący je z boku. Poza umiejętnościami wokalnymi Heiniego charakteryzują bardziej niesamowite właściwości: umie on bowiem... latać i przez cały czas wygląda, jakby miał dziesięć lat.
Losy niemieckich autochtonów nie tworzą spójnej opowieści, snute są bez przestrzegania zasad chronologii, rysowane urywkowo – jakbyśmy oglądali stary album z pomieszanymi zdjęciami. To ma jednak swoje uzasadnienie – autor nie chce sprawiać wrażenia, jakby brał się za bary z narodowymi mitologiami. Każde przeżycie w tym ujęciu należy traktować jako przeżycie jednostkowe, które nie stanowi cząstki losu zbiorowego. Bo może taki los zbiorowy to tylko sztuczny konstrukt? Liczą się tylko nasze subiektywne wspomnienia, kiedy spacerujemy po ulicach o zmienionych nazwach w jakimś nieistniejącym mieście.
Artur Daniel Liskowacki
Eine kleine –
http://www.wforma.eu/64,eine-kleine.html