Moje ciało miłosne rozciąga swoje bycie w przestrzeni i w czasie – tak samo, jak w bezprzestrzeni i w bezczasie (czyli wtedy, kiedy udaje mi się pomyśleć czy odczuć je poza kategoriami czasowo-przestrzennymi). Moje ciało miłosne jest emanacją ciała, które się utożsamia, które bywa utożsamiane z „moim ciałem”.
Moje ciało miłosne nie jest ciałem „seksualnym” w potocznym znaczeniu. Jest podobne do kompozycji muzycznej i można by je sobie wyobrazić w zespoleniu z muzyką (jak w tańcu), gdyby temu obrazowi odjąć brzmienie muzyki i fizyczność aparycji. Pozostanie wówczas to, co zwykliśmy nazywać tęsknotą, a co wydaje mi się rodzajem wnęki w powietrzu, gotowej i „chcącej” wypełnić się utęsknioną obecnością. To czymś (kimś?) takim jest Ariel „z powietrza tylko złożony”. To, na możliwość spotkania i bycia z nim, Prospero wypromieniowuje z siebie owo – jak je nazywam – ciało miłosne. Zdaje się, że krążę wokół jakiegoś fenomenu ejdetycznego. I dałoby się uznać, za poetyckie fantazjowanie, gdyby w odczuwaniu nie było czymś zmysłowo realnym. Jak właśnie w młodzieńczym ejdetyzmie. No, ale u Prospera?
Ciało miłosne nie ma wieku. Może jest doczesną analogią ciała chwalebnego? Pytając, nie tracę poczucia humoru między „co trzecią myślą o grobie”.
© Bogusław Kierc