nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Jan Drzeżdżon Rotardania

Anna Frajlich Pył [wiersze zebrane. tom 3]

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Artur Daniel Liskowacki Zimno

Grażyna Obrąpalska Poprawki

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Uta Przyboś Coraz

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

Karol Samsel Cairo declaration

Andrzej Wojciechowski Nędza do całowania

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

DYŻURKA, 0059

2019-07-31 13:45

W nocy czekałem od trzeciej do czwartej by wyjść podlać moją lipę, ostatnie drzewko przy życiu z wszystkich posadzonych przeze mnie w ostatnich latach, jeszcze różowa akacja karłowacieje w miejscu, gdzie umierały nagle wszystkie drzewa, jakby korzeniami dotarły do trucizny.
Spałem i leżałem do pierwszej po południu bez siły i dobrze było nie wracać. Nadeszła burza a później ulewny deszcz i gdy tylko przestało padać zerwałem się na nogi i poszedłem w słońcu z wiaderkiem podlewać ogródek, bo w czasie suszy najlepiej podlewać ogródek po pierwszym deszczu.
Na pustym cmentarzu kałuże na całą szerokość alejek odcinały drogę, starszy pan przechodził brodząc po kostki a ja przeskakiwałem po pomnikach i gdzie się dało przejść wzdłuż i wszerz wielkie kałuże. Obejrzałem się za siebie i słońce kończyło się ołowianym niebem, zdążyłem przynieść tylko jedno wiaderko wody do ogródka, i spieszyłem się już przed następną burzą. Przed domem spadały krople wielkie jak oczy.
W domu wilgoć ciała i powietrza zapachniała życiem bez wysiłku. Ugotowałem wiśniową zupę z nasionami kardamonu i korą cynamonowca, i pożegnałbym się z wszystkim bez uczucia, jakby coś oczywistego się przydarzyło i zawsze było a tylko mnie brakowało i mogłoby być moim początkiem.

© Grzegorz Strumyk