nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

NOTES, Pochwała Salieriego (2)

2015-07-21 13:53

Tak, Salieri to doskonała figura symboliczna, gwarancja retorycznej sprawności w dyskusjach o etosie moralnym naszej aktualności. Lubimy zresztą „ofiary naddźwięku”, jak osobowości tego pokroju określa Aleksandra Słowik. Solidaryzujemy się z „ludzkim” miażdżonym przez „arcyludzkie”. To dlań przecież chcemy być Weroniką albo Szymonem Cyrenejczykiem, to ze względu na „ludzkie”, nie na „arcyludzkie” – bierzemy ze sobą w podróż chusty, licząc że wrócimy z veraikonami. Z veraikonami „ludzkiego” zabsolutyzowanego. „Ludzkiego” przeciw „arcyludzkiemu”. Nasza epoka nie widzi więc już w „ludzkim” makiawelizmu. Nie szuka bowiem już dłużej esencji humanizmu, lecz – łaknie kompletnego wypełnienia siebie substancją człowieczą. Z tego, nie innego punktu dokonywać będzie suwerennych wyborów etycznych: przedłoży Salieriego nad Mozarta, będzie chciała być Niniwą, nie Jonaszem, wreszcie – pragnąc zrozumieć zło „ludzkiego”, a za wszelką cenę – uniknąć tego, co „arcyludzkie”, wybierze sodomitę nad Abrahama. Tak, wolimy twardość dna aniżeli ślepnięcie w państwie wiecznych świateł. To antyteleologizm, który Krzysztof Tomanek nazwałby pewnie „moralnością homeostazy”. Tak jest bowiem, można być zbawionym wyłącznie przedustawnie, nie w kościołach Europy i świata, lecz w osłonięciu w konwentach żebraczych. Uprawiając religię jako bezcelowość.

Pochwała Salieriego to więc pochwała syna marnotrawnego. Zwana też pochwałą powrotu do ojca, jawiłaby się krynicznie czysto i bardzo autentycznie – jako pochwała początku. Początku wszystkiego. W przeciwieństwie do pochwały Mozarta, która zawsze – to zupełnie niezależnie od okoliczności – będzie pochwałą geniuszu, geniuszu ucieczki od macierzy, w skutkach finalnych – pochwałą końca zaś, pochwałą kresu, wiktorii apokalipsy, którą przynosi ze sobą zabsolutyzowany, arcyludzki Cel. Cóż z tego, że tysiąc lat ikonoklazmu zamknąłby jeden portret, jeżeli schizma to dar wielu galerii świata, dar, którego nie sposób od siebie oddalić. Jak ma na to reagować literatura? Jak ma skonfrontować się z rysującym się na horyzoncie moralnym prognostykiem mówiącym, że syn marnotrawny to nowy bohater, czy nawet – patron postmodernizmu, że powracanie (powracanie, nie powrót!) syna marnotrawnego to ruch postmodernizm ożywiający, nie wykluczający? Że Salieri, nie Mozart – to właśnie „my-w-postmodernizmie”, że syn marnotrawny, nie syn szlachetny, syn godny schedy – to „my-w-postmodernizmie”. Że wreszcie sodomita, nie Abraham to „my”. „My-w-postmodernizmie”.

© Karol Samsel